Po dachu krzątają się robotnicy. Po ogrodzie krzątają się robotnicy. Czasami któryś przemknie przez dom pociągając nosem. Jeden bardziej odważny zajrzał nawet na patelnię i coś bąknął pod nosem, aż miałem mu ochotę ścierą przyłożyć, bo jak to tak bezkarnie w moje gary zaglądać? No jak?
Przez otwarte okno wpadają wyrwane z kontekstu zdania. Jurku Sokole dawaj kielnię! rozbawiło mnie nie wiedzieć czemu niemalże do łez.
A Jurek Sokół krąży i złowróżbnie przepowiada: Zima idzie! Zima idzie!
Gdzie zima, panie? Toż słońce wychodzi. - powiadam mu na to, ale on swoje wciąż jak mantrę powtarza - Zima idzie.
Może coś w tym jest.
17.08.2012
Czasami
Zezowate Szczęście jest jak
narowisty kochanek, nie zna umiaru, wgryza się w skórę do bólu, do krwi, która
nie robi na nim wrażenia. Czasami mam ochotę ukarać go, zemścić się za tę siateczkę
zadrapań na dłoniach, za ślady zębów i nieprzespane świty, ale w
przeciwieństwie do kochanka, on nie rozumie moich protestów, nie pojmuje
znaczenia słów. Jest niewinny w swojej potrzebie zabawy. Pozostaje tylko
kochać.
Czasami jedynym wyjściem jest
miłość, poddanie się jej bez zbędnych kombinacji, bez kalkulowania ile z tego
będę miał, a ile będę musiał dać, ile będzie radości, a ile smutków, ile zmartwień,
kłótni, ciepłych słów, powarkiwań, uśmiechów, szeptów…
15.08.2012
zaraz będzie ciemno
Wczorajsze myśli zapędziły pod koc,
do łóżka, do poduszek, do wtulania się w nie i otulania sobą. Nie chciały
odejść. Nie chciały zniknąć. Majaczyły pod powiekami. Materializowały się w
półsnach i po przebudzeniach. Zatopione w winie tym radośniej hasały tuż pod
powierzchnią. Wypływały i maltretowały.
Dziś również pod kocem. Skończona
książka. Rozpoczęta nowa. Przemyślana jeszcze inna. Stłuczone talerze jako próba
rozładowania emocji. Nieudana próba. Dopiero oxazepam wygania myśli o tym Trombocycie,
który siedzi w głowie. O Trombocycie, który wdziera się w życie bez ostrzeżenia.
Później wraca Piotr i biegając wokół domu krzyczy: Zaraz będzie ciemno! Zaraz
będzie ciemno! Mimowolnie uśmiech się pojawia i stojąc na progu uskutecznia się
suszenie kłów w ostatnich promieniach słońca.
Otrzymany podarek zaskakuje magią, w
malutkiej buteleczce zaklęty zapach, zapach, który oszałamia, w którym można
się zatracić. I dodatkowo pierścionek z odpustu. Pierścionek z pomarańczowo
różowym serduszkiem.
13.08.2012
szeptem
patrząc na siebie nie widzi. coś jakby grymas. uśmiech podszyty. tylko czym.
wyprany odwirowany wysuszony. wrzątkiem oczyszczony. wanilią pachnący.
wciąż. brudne myśli emocje czucia.
wciąż. wargi winem smakujące.
wciąż. skóra gotowa na dotyk.
wciąż. niedoczekanie.
wciąż. dym z papierosa.
wciąż. na drogę wychodząc zawraca.
wciąż. usta rozchylając
wciąż. słowa gryzie przeżuwa połyka
wciąż. do wewnątrz.
wciąż.wypluwa w zaciszu.
wciąż. do nikogo. do siebie.
kiedyś. nigdy. zawsze.
telefon w szufladzie.
zbitek wyrazów ułożony w kolumnę.
chrup. chrup. chrup.
meine Damen und Herren.
zmiana nastroju.
zawieszenie systemu.
ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal...
gdy szumi szumi w głowie
meteoryty fruną w dal
KONIEC.
10.08.2012
08.08.2012
i tylko
A wrócić trzeba. I myśl o powrocie
zaczyna męczyć. Ale jeszcze nie teraz. Nie dziś. Ale trzeba będzie w te
malinowe ściany, w zaduch miasta, w rutynę pracy, w rozmowy wieczorne i zakupy
w dużych sklepach. W schemat wypracowany.
A tak dobrze nie myśleć. Nie gonić. Nie
pracować. Z książką w ogrodzie. Z kotem na tarasie. Z rękoma w mące
zanurzonymi. W zapachu ziół i maciejki. Stopy bose w trawie. Włosy rozwiane na
wietrze. Z głową dziś tak lekką, że można by wznieść się w chmur kłęby,
zanurzać w nich palce tworząc nowe kształty.
I tylko ta myśl o powrocie. Tylko
ten strach przed zostawionym. Kwiaty umarły. Strach przed tym, co będzie
zastane.
Ale nie teraz jeszcze. Teraz czas
wędrówek.
07.08.2012
Ściernisko
Siedziałem dziś w szczerym polu, a w sumie to na ściernisku, bo żniwa ruszyły pełną parą. Siedziałem, leżałem, w gwiazdy patrzyłem, dyskutowałem, słuchałem, opowiadałem, wino piłem, lulki paliłem, komary odganiałem, po stopach się drapałem...
Dawno nie byłem taki beztroski. Na kilka godzin zniknął Mrówka, był tylko Tomek, ten sprzed lat, pełen energii, inwencji i pomysłów od czapy.
Śpiewaliśmy Podolankę, rozmawialiśmy o gospodarce w Afryce, o drzewie na drodze do i o spaniu na polnej ścieżce, o filmach Allena i o rowach różnych, i kamieniach. I spadł meteoryt, i myśl wcale nie dla mnie, a o szczęście dla kogoś innego, albo chociaż spokój. I list w butelce, napisany na starym paragonie i zostawiony gdzieś w krzakach przy figurce z Marysią... i było by tak pięknie, gdyby móc nie wracać do...
Dawno nie byłem taki beztroski. Na kilka godzin zniknął Mrówka, był tylko Tomek, ten sprzed lat, pełen energii, inwencji i pomysłów od czapy.
Śpiewaliśmy Podolankę, rozmawialiśmy o gospodarce w Afryce, o drzewie na drodze do i o spaniu na polnej ścieżce, o filmach Allena i o rowach różnych, i kamieniach. I spadł meteoryt, i myśl wcale nie dla mnie, a o szczęście dla kogoś innego, albo chociaż spokój. I list w butelce, napisany na starym paragonie i zostawiony gdzieś w krzakach przy figurce z Marysią... i było by tak pięknie, gdyby móc nie wracać do...
06.08.2012
Zaproszenie
Mrówka: Jutro ma być chłodniej, więc tym razem zamiast na piwo, zapraszam na wino.
Haczi: Albo na herbatę?
Mrówka: Nie no, aż tak zimno to nie będzie.
Haczi: Albo na herbatę?
Mrówka: Nie no, aż tak zimno to nie będzie.
Abstrakcja
- Tomeeek, a kiedy wyginęły dinozarły? - zapytała 5 letnia dziecina.
- Jakieś... 16 lat temu. - odpowiedział dorosły mężczyzna.
- Ale moje czy twoje? - kontynuowała 5 letnia dziecina, ale dorosły mężczyzna niezupełnie zrozumiał pytanie i wystraszył się kierunku w którym podąża rozmowa.
- Jakieś... 16 lat temu. - odpowiedział dorosły mężczyzna.
- Ale moje czy twoje? - kontynuowała 5 letnia dziecina, ale dorosły mężczyzna niezupełnie zrozumiał pytanie i wystraszył się kierunku w którym podąża rozmowa.
05.08.2012
Zezowate Szczęście w kilku ujęciach
Gdy śpi i ma wszystko w tyle
Gdy się budzi, choć nie ma na to ochoty
Gdy razem spędzamy wieczory i ranki
Gdy się bawimy
I gdy mu się wydaje, że nikt nie patrzy
Gdy się budzi, choć nie ma na to ochoty
Gdy razem spędzamy wieczory i ranki
Gdy się bawimy
I gdy mu się wydaje, że nikt nie patrzy
Cyt cyt, z listu do Brooke i późniejsze dzieje
Ciasto:
250 g mąki
125 g masła
1 jajko
1 łyżeczka cukru [drobniutkiego]
1/2 łyżeczki soli [ drobniutkiej]
40 ml zimnej wody [ja dodaję ok 20]
Zagniatasz wszystko łapkami do uzyskania jednolitej masy, nadajesz ciastkowi dowolny kształt i po zawinięciu w folię umieszczasz ciasto w lodówce na jakieś 20 - 30 minut.
Dyniowa pacia
300 g dyni
1 kostka twarogu
bazylia, tymianek, koperek [razem 3 łyżeczki]
1/2 łyżeczki tartego imbiru
1/3 łyżeczki gałki muszkatołowej
1 jajko i 3 łyżki mleka [jajko i mleko kiśtasz razem]
Ciasto w formie [wiem, że nie jesteś debilem, ale jako profesjonalista musiałem wspomnieć o formie:P] wstawiasz do piecyka nagrzanego do 180 stopni na 15 minut [uprzednio nakłuwasz je widelcem, o czym ja dziś zapomniałem - taki z mła profesjonalista - co zaowocowało wielkim bąblem pośrodku ciasta, którego pozbywałem się za pomocą drewnianej łyżki i silnych ciosów z zaskoczenia].
W czasie, gdy ciasto się piecze, smażysz lub gotujesz dynię pokrojoną w drobną kostkę [ jestem na tyle sprytny, że mam dynię w słoiczku z ubiegłego roku].
Po 15 minutach wyjmujesz z piecyka [bo niby skąd???] ciasto, nakładasz na nie dyniową paciareję, posypujesz pokruszonym twarogiem [proponuję przed rozpoczęciem zabawy sprawdzić czy twaróg się nie zepsuł, zwłaszcza, gdy ma się 5 km do najbliższego sklepu - mój to właśnie zrobił i musiałem go zastąpić mozzarellą], wszystko posypujesz ziołami [choć ja dodałem je do dyniowej paci] i smarujesz jajkiem skiśtanym z mlekiem. Pakujesz do piecyka na kolejne 20 minut i modlisz się o cud paląc jednego za drugim. Włala:)
250 g mąki
125 g masła
1 jajko
1 łyżeczka cukru [drobniutkiego]
1/2 łyżeczki soli [ drobniutkiej]
40 ml zimnej wody [ja dodaję ok 20]
Zagniatasz wszystko łapkami do uzyskania jednolitej masy, nadajesz ciastkowi dowolny kształt i po zawinięciu w folię umieszczasz ciasto w lodówce na jakieś 20 - 30 minut.
Dyniowa pacia
300 g dyni
1 kostka twarogu
bazylia, tymianek, koperek [razem 3 łyżeczki]
1/2 łyżeczki tartego imbiru
1/3 łyżeczki gałki muszkatołowej
1 jajko i 3 łyżki mleka [jajko i mleko kiśtasz razem]
Ciasto w formie [wiem, że nie jesteś debilem, ale jako profesjonalista musiałem wspomnieć o formie:P] wstawiasz do piecyka nagrzanego do 180 stopni na 15 minut [uprzednio nakłuwasz je widelcem, o czym ja dziś zapomniałem - taki z mła profesjonalista - co zaowocowało wielkim bąblem pośrodku ciasta, którego pozbywałem się za pomocą drewnianej łyżki i silnych ciosów z zaskoczenia].
W czasie, gdy ciasto się piecze, smażysz lub gotujesz dynię pokrojoną w drobną kostkę [ jestem na tyle sprytny, że mam dynię w słoiczku z ubiegłego roku].
Po 15 minutach wyjmujesz z piecyka [bo niby skąd???] ciasto, nakładasz na nie dyniową paciareję, posypujesz pokruszonym twarogiem [proponuję przed rozpoczęciem zabawy sprawdzić czy twaróg się nie zepsuł, zwłaszcza, gdy ma się 5 km do najbliższego sklepu - mój to właśnie zrobił i musiałem go zastąpić mozzarellą], wszystko posypujesz ziołami [choć ja dodałem je do dyniowej paci] i smarujesz jajkiem skiśtanym z mlekiem. Pakujesz do piecyka na kolejne 20 minut i modlisz się o cud paląc jednego za drugim. Włala:)
W czasie,
gdy tarta rumieniła się pięknie, takie oto słowa pisałem do Brooke, modląc się
przy tym do Kuchennych Skrzatów o łaskę i pomoc, gdyż Piotrowi niespodziankę
chciałem sprawić.
20 minut
minęło. Z kołatającym sercem, drżącymi dłońmi i nerwowym tikiem oka zaglądam do
piecyka, a tam śliczna, rumiana, pachnąca tarta, aż się łezka w oku kręci, duma
rozpiera i z gardła donośnym okrzykiem wydobywa radość.
Wołam Piotra.
Piotrusiu, Piotrusiu, zobacz jakie to piękne, jakie wypieczone, jak ziołami
pachnie, a skorupka jaka będzie chrupiąca. I och! I ach!
Cały w tych
ochach i achach nad własnym talentem, nad gosposią się we mnie ukrywającą, nad
jej wydobywaniem się na świat ten leśny się rozpływam. Snuję już w główce
marzenia o tym, jak któregoś dnia, gdy sam tu będę w kuchni czary odprawiał, w
okienko puk puk Drwal silną dłonią zastukupuka wygłodniały, spragniony… i
umorusany od góry do dołu zasiąść będzie chciał do stołu, a ja mu paluszkiem pogrożę
i O nie, Panie Drwalu, najpierw po schodkach do łazienki i chociaż rączki
proszę umyć, a najlepiej kąpieli zażyć, dopiero później rozkosze stołowe dane
będzie spożywać. Już widzę, jak ten chłop na schwał zasiada czyściutki przy
stole, jak pachnie od niego żywicą i wiatrem, i słońcem trochę, i może czymś
dziwnym jeszcze, czego nie rozpoznaję, ale zachwycam się z ukrycia noskiem
zadartym pociągając, gdy wokół niego krążę. I rzuca się Drwal na dania przez
mła podawane, a okruszki osadzają mu się niczym śnieżynki na wąsach, jak małe
pajączki rozsypują się pośród gęstowia brody jego ciemnej. Wizja snuje się i
snuje, oczyma duszy widzę, jak niczym jelonki biegamy po leśnych polanach, a
włosy złocą mi się w słońcu.
I nagle jeb
na tej polanie, łubudu na tej zielonej łące obrusu, bo przekroiwszy tarte, starawszy
się ją na Piotrowy talerz nałożyć, odkrywam całą prawdę i przyszłość moją
Drwala pozbawioną… dociera do mnie, że nawet gdyby stukupuku, kąpu kąpu i szczotkowanie
brody, to i tak nie chciał by ze mną pozostać, ni strawy spożywać… ZAKALEC!
Etykiety:
Brooke,
Kulinaria,
Światy Pośrednie,
Z Piotrowego Lasu
04.08.2012
2
Mrówka: Zabierzemy dziś Zezowate
Szczęście do weterynarza do Powiatowego Miasteczka?
Piotr: Jasne. Ciekawe czy rozpozna
czym on jest i co nam powie.
Mrówka: Myślę, że powie nam, że to
kot…ale pewności nie mam.
01.08.2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)