25.10.2025

14 lat

4 lata ciszy. 14 lat wspomnień. Miał tu wirtualną rodzinę, która go akceptowała, choć był nieznośnie marudny, upierdliwy i zwyczajnie głupi. Sam się dziwił, że wszystko to wcześniej nie pierdolnęło, a zanikało powoli wraz z ich dojrzewaniem do samodzielnego życia, chęci pójścia dalej, potrzeby zniknięcia. Czasami lubi się zastanawiać czy Szloma nadal głosi o świętych, czy Wu zaprosił jakiegoś Sigmę lub Pi do swojej Galaktyki, czy Icek wciąż nasłuchuje żurawich krzyków. Myśli o niech i uśmiecha się pod nosem. Nie tęskni za tamtymi czasami, bo były złe, ale zdarzały się chwilę pełne radości i te lubi wspominać. Pamięta, jak 1 stycznia zbierali się powoli, by opowiadać sobie czego nie pamiętają z sylwestrowej zabawy i jak wielkie kace ich męczą, i tę szarlotkę, którą postawił na wirtualnym stole, Brooke rozstawiającą porcelanowe talerzyki, opowieści o mniej i bardziej udanych randkach, o głupich snach, ulubionych książkach. Przegadane godziny, maile i pierwszy telefon do Brooke, zająca, którego Szloma chciał ukryć w krzakach. 
Po ostatnim kontakcie z wirtualnym światem był oszołomiony. Dowiedział się, że jest wyprany z uczuć, zablokowany do granic i oszukuje siebie i wszystkich wokół. Siedział i wgapiał się w ekran telefonu i nie mógł uwierzyć, że ktoś tak bardzo nie rozumie, że dojrzał, że jest świadomy siebie i wreszcie szczęśliwy, a przynajmniej zadowolony z życia. Nadal nie rozumie, jak można komuś tak pojechać po latach milczenia. Ale jebać to, jak później napisała Brooke - to przeszłość, bez powrotu. 
Nie wie po co tu wrócił. Do świata, który od dawna już nie istnieje. Powinien zamknąć to miejsce na amen. Wykasować z internetowych czeluści. A jednak coś mu tego zrobić nie pozwala.

18.09.2021

Poszukiwania

Zaniedbałem to miejsce, bo myślałem, że już go nie potrzebuję. Myślałem, że  poszedłem naprzód i opowiadanie o bzdurach codzienności to dziecinada, a przecież jestem już w takim wieku, że powinienem sam ogarniać swoje życie. Za niecałe dwa miesiące skończę 38 lat. Pierwszy blog powstał, gdy miałem 25. Byłem szczeniakiem po uszy zakochanym w byłym facecie. Chłopcu w sumie, który zostawił mnie dla spokojnego życia z kobietą i posady nauczyciela w mały miasteczku, gdzie bycie gejem...zupełnie jakby przewidział, że na tronie edukacji zasiądzie Czarnek. Myślałem, że 2005 rok to apogeum, że gorzej już w tym kraju nie będzie. W tak wielu sprawach się myliłem.

Wtedy jeszcze miałem rodzinę. Matkę, która się przejmowała. Siostrzenicę, którą kochałem ponad wszystko. W międzyczasie znów zakochałem się po uszy. A później straciłem wszystko i wszystkich. Został tylko kot. Życie okazało się trudniejsze niż przypuszczałem i choć kilka razy próbowałem się z niego wymiksować to wciąż tu jestem.Ostatnio obejrzałem Madame Butterfly i przypomniał mi się chłopak, którego przez to miejsce straciłem nim go na dobre poznałem. Tak myślałem, ale to nie blog przecież był powodem, tylko ja i to, co tu napisałem, mój brak wiary w przejście z wirtualnej rzeczywistości do realnego życia. Minęły lata, a ja wciąż pamiętam, jak dobrze się z nim bawiłem na wyimaginowanej karuzeli, jakie pytania mi zadawał i jak łatwo mi na nie było odpowiadać. Nie pamiętam jak miał na imię, ani jak wyglądał, ale wciąż tęsknię za tym, jak się wtedy czułem. Czasami szukam tych emocji na randkowych portalach, ale już ich nie jestem w stanie odnaleźć. Teraz wszyscy chcą tylko szybkiego seksu bez uprzedniego uwodzenia słowami - dostajesz zdjęcie fiuta i albo w to wchodzisz albo spierdalaj. 

Zatęskniłem za tym miejscem, bo musiałem się przeprowadzić. Straciłem dom, który pamiętał moje życie, moich bliskich, którzy odeszli, moje szczęśliwe chwile. Jestem w nowej przestrzeni, w której próbuję się odnaleźć, ale zupełnie mi to nie wychodzi. Nie potrafię oswoić tego miejsca. Mam ochotę wrócić do tabletek, choć to już prawie rok na trzeźwo.

20.12.2020

no i chuj

 

Nie udały mi się dziś pierogi. Rozpadały się w rękach, tak jak rozpada mi się ciągle życie. Nie potrafię przeskoczyć na wyższy poziom. Ręce mi się trzęsą. Tracę stabilność. Chyba nie potrafię nawiązywać normalnych relacji z ludźmi. Zawsze prosiłem o akceptację. Błagałem o odrobinę miłości. Swoją służalczością i gotowością prowokowałem ludzi, mogli przychodzić i odchodzić, wracać i znów odchodzić. Przepraszałem. Pozwalałem robić sobie bajzel z życia, burdel w głowie. Tylko dlaczego prędzej czy później każdy odchodzi? Jak bardzo zjebany jestem? Jak bardzo nie potrafię zadbać o komfort innych? Jak wielu ludzi skrzywdziłem? Jak bardzo zepsuty jestem? Ilu osobom dziś mógłbym powiedzieć wypierdalaj, bo mnie niszczysz? Ile osób kocham? Czy choć jedna z nich kocha mnie? A ile osób mogłoby dziś mi powiedzieć wypierdalaj, bo mnie niszczysz? Czy matka choć przez chwilę o mnie myślała umierając? Jestem egoistą. Pierdolonym chujem. A na to nie ma magicznych tabletek. Nie da się zapomnieć, gdy się wszystko niszczy, gdy wokół ciągły rozpad, gdy nie ma na kogo liczyć.

Czasami oglądając mądre filmy czy czytając popadam w zachwyt nad rodzinami, w których matka czy ojciec uczą swoje dzieci życia, tłumaczą świat, dają rady, wspierają. Moja matka przekazał mi dwie swoje mądrości, które zapamiętałem do dziś – nie czytaj przy jedzeniu, bo będziesz miał głupią żonę i nie trzymaj rąk w kieszeniach, bo się wypierdolisz i pysk zedrzesz na chodniku. Jakże życie mi ta prastara rodzinna wiedza ułatwiła.

24.07.2020

Ich bin ein schmetterling, ich werde morgen sterben


Ich bin ein schmetterling, ich werde morgen sterben
Obejrzałem film i coś się we mnie zepsuło, bo nie byłem gotowy na wspomnienia.
Któregoś dnia przyszedł z Kulką. Zaproponowałem drinka, bo akurat piłem jednego z tych różowych, które były w tym okresie moją kolacją. Został na noc, a następnego dnia wprowadził się na dwa tygodnie. Wiedząc, że nie mamy czasu upijaliśmy się dwa razy dziennie. Paliliśmy zioło i tańczyliśmy do rana. Rozmawialiśmy o wszystkim i o wszystkim milczeliśmy. Nigdy wcześniej nie pokochałem nikogo tak szybko i tak intensywnie. Potrafił brać od życia to na co miał ochotę i nie oglądał się za siebie. Był wolny tak, jak ja nigdy nie potrafiłem. Bez wyrzutów sumienia. Bez zastanowienia. Lubiłem gdy mnie budził, bo nie mamy czasu na spanie, bo niedługo wyjeżdża, bo nie można doby rozciągnąć, a jemu wciąż mało i chce więcej i więcej i ile tylko się da. Później uczył mnie oddychać, gdy się dusiłem i zachłannie łykałem tabletki żeby świat mi nie wirował z nadmiaru emocji i przerażenia. Mówił mein Schatze, dlaczego nie spotkaliśmy się wcześniej? Bywaliśmy w tych samych miejscach, siadaliśmy przy tych samych stolikach, zawsze się mijaliśmy. Wyjechał. Codzienne telefony były wszystkim. Gdy pojawił się po kilku miesiącach poznałem jego chłopaka. Całkiem miły człowiek.

7.12.2019

Głupie to, ale tęsknię.