28.02.2013
sms
M: Zapomniałem Ci oddać za mleko. Przepraszam.
K: Nie przepraszaj za takie drobnostki. Odkupisz mi krowę i będziemy kwita.
K: Nie przepraszaj za takie drobnostki. Odkupisz mi krowę i będziemy kwita.
27.02.2013
senne odpały
Dosyć wcześnie pojawiła się myśl –
czas spać. Po chwili dodał do niej – oby nic nie śnić!
Myśli jednak nie mają mocy
sprawczej, więc sen przyszedł, a wraz z nim obrazy. Obrazy, które gdy obudził
się nad ranem wywołały promienny uśmiech i kolejną myśl – za dużo Cortazara!
Miał na sobie szare dresiki i białą
koszulkę. Krzątał się po kuchni zaparzając zieloną herbatę i lekko się
denerwował, przecież miała już tu być.
Gdzie ona jest?! – wrzasnął do
Gwiazdy.
Nie wiem, może kupuje ciasteczka.
Ja jej te ciasteczka do gardła
wepchnę razem z opakowaniem, jeśli się zaraz tu nie pojawi!
To zadzwoń i zapytaj, a nie się
wściekasz.
Nie będę nigdzie dzwonił. Sama
zadzwoń. To z Tobą się umawiała!
Halo, halo, Brooke!
Halo, halo, Gwiazda!
Gdzie się podziewasz? Mrówka szaleje
z niecierpliwości.
Przepuszczam przez maszynkę mięso na
mielone. Zara lecę!
Mrówka podsłuchiwał i zagrzał się do
czerwoności. Pufał jak zdezelowany piec.
Zara lecę!? Mięso mieli?! Czy Ona
jest poważna?!!!! Ma 40 minut spóźnienia! Pierdolę! Idę coś upiec! –
wywrzeszczał, opluwając przy tym Gwiazdę kropelkami śliny i zniknął w kuchni
trzaskając drzwiami i mrucząc pod nosem przekleństwa.
W kamionkowej misie mieszał
czekoladowe ciasto. W innej namaczał śliwki z takim zapałem, że część z nich
odbarwiła się już zupełnie i stała się bieluśka jak obłoczki na letnim niebie.
Miotał się od blatu do blatu, raz pufał kłębami dymu na wszystkie strony, to
znowu zatapiał palec w czekoladowej masie i wsuwał go do ust z pomrukami
zachwytu. Złość powoli ustępowała. Wściekłe rzuty przeszły w pląsy, a gniewne
pokrzykiwania w nucenie pod nosem w stylu:
ram pam pam,
ram pam pam
świetne ciasto piekę wam!
Ram pam pam,
ram pam pam
jak nie przyjdziesz zjem je sam!
Ram pam pam
Ram pam pam
I
spóźnienie w dupie mam!
Ram pam pam
Ram pam pam
Już spokojną duszkę mam!
Tadam!
Wtem zaćwierkały ptaki i Mrówka
chwycił telefon, na wyświetlaczu którego ukazały się królicze uszy zasnute
dymem.
Halo, halo, Mrówka!
Halo, halo, Brooke!
Nie uwierzysz! W Gwatemali rozpętała
się wojna!
Nie nie nie! Nie chcę słyszeć o
żadnej wojnie! Te uszy to Ci takie urosły zamiast nosa! I nie kłam tyle, bo Cię
zjedzą motyle!
Naprawdę tam jest wojna i masowe
ucieczki słoni. One biegną do nas i są głodne. Biedne słonie trzeba nakarmić, a
ja mam pyzy i mnóstwo śląskich kluchów, które są ich przysmakiem.
Tu nastąpiły trzaski, szumy i
szuranie, które okazały się Zezowatym Szczęściem w kuwecie. Kolejny raz rudy rozdziw
obudził go wczesnym świtem i ciasto pewnie wyszło z zakalcem.
26.02.2013
zanikanie
Czasami się zastanawiam, jak to się
stało, że tak się stało. Dlaczego nie inaczej, czyli że nie jest tak jak było,
albo jak miało być w zamyśle, tylko zupełnie inaczej i wręcz przeciwnie.
Czasami się zastanawiam, ale szybko
przestaję, bo gubię się w dywagacjach i sam już nie wiem, co jest dobre, a co
nie bardzo, kto komu, po co i czy oby na pewno. Pewnych rzeczy już w sobie nie pielęgnuję,
nie upiększam, ani nie umniejszam ich znaczenia. Po prostu przyjmuję do
wiadomości ich zanikanie.
24.02.2013
smaki przeszłości
Truskawkowy koktajl przywołał
wspomnienia. Poziomki i paprocie w ogrodzie babci. Pajęczyny z tłustymi
mieszkańcami oplatające stary, drewniany dom przypominający saloon z westernu. Ogród
wujka schizofrenika, w którym rosły smolinosy. W dni rozświetlone letnim
słońcem zakradałem się tam, by spędzać błogie chwile na wtulaniu twarzy w
ceglasto pomarańczowe kwiaty, zostawiające na moich policzkach, brodzie i nosie
barwne pocałunki. Malwy rosnące pod płotem kochałem ponad wszystko.
Z perspektywy czasu myślę, że lato
zawsze było pięknym okresem. Pakowaliśmy do plecaków trochę ubrań i ulubione
zabawki, po czym dziarskim marszem przenosiliśmy się na Dziki Zachód babcinego
ogrodu, gdzie pośród soczystej trawy i kwiatów rozbijaliśmy namiot. Babcia przez
okno podawała nam racuchy i kompot owocowy, a my piegowaci, umorusani i
szczęśliwi boso biegliśmy ze zdobyczami gdzieś w chaszcze, gdzie pałaszowaliśmy
to wszystko zostawiając tłuste plamy na krótkich spodenkach i opowiadając sobie
historie o duchach, skarbach odnalezionych na strychu i mrokach piwnic
znajdujących się pod domem.
Wraz z końcem lata przychodziło
znoszenie do domu koszy pełnych porzeczek, agrestu, wiśni, jabłek i śliwek.
Przerabialiśmy je z babcią na dżemy, powidła, konfitury i soki, by mogły nam
przypominać o urokach lata, gdy przyjdzie zima.
Któregoś roku, gdy zacząłem dorastać
lato nie nadeszło. Nie było już z kim rozbijać namiotu. Dzieciństwo nieodwracalnie
zniknęło, jak gdyby ktoś trzasnął tasakiem i mnie od niego odciął, nie pytając
o zdanie, nie zwracając uwagi na wściekłe krzyki.
Pączki to zło!
Mrówka:
Gdy chodziłem do podstawówki, codziennie na śniadanie dostawałem pączka albo
drożdżówkę. [powiedział gryząc białą
rzodkiew]
Gwiazda:
I co?
Mrówka:
To było straszne! Obrzydliwie niezdrowe! I niepoważne ze strony mamy, że mnie
takim paskudztwem sztucznym karmiła. [odparł
wymachując cząstką rzodkiewki]
Gwiazda:
Spójrz na to z drugiej strony – stać was było na te pączki, inne dzieciaki nie
koniecznie tak miały.
Mrówka:
Fakt. Widzisz, ja nawet dobre wspomnienia potrafię zamienić na złe. Straszny ze
mnie maruda!
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)