24.02.2013

smaki przeszłości



Truskawkowy koktajl przywołał wspomnienia. Poziomki i paprocie w ogrodzie babci. Pajęczyny z tłustymi mieszkańcami oplatające stary, drewniany dom przypominający saloon z westernu. Ogród wujka schizofrenika, w którym rosły smolinosy. W dni rozświetlone letnim słońcem zakradałem się tam, by spędzać błogie chwile na wtulaniu twarzy w ceglasto pomarańczowe kwiaty, zostawiające na moich policzkach, brodzie i nosie barwne pocałunki. Malwy rosnące pod płotem kochałem ponad wszystko.

Z perspektywy czasu myślę, że lato zawsze było pięknym okresem. Pakowaliśmy do plecaków trochę ubrań i ulubione zabawki, po czym dziarskim marszem przenosiliśmy się na Dziki Zachód babcinego ogrodu, gdzie pośród soczystej trawy i kwiatów rozbijaliśmy namiot. Babcia przez okno podawała nam racuchy i kompot owocowy, a my piegowaci, umorusani i szczęśliwi boso biegliśmy ze zdobyczami gdzieś w chaszcze, gdzie pałaszowaliśmy to wszystko zostawiając tłuste plamy na krótkich spodenkach i opowiadając sobie historie o duchach, skarbach odnalezionych na strychu i mrokach piwnic znajdujących się pod domem. 

Wraz z końcem lata przychodziło znoszenie do domu koszy pełnych porzeczek, agrestu, wiśni, jabłek i śliwek. Przerabialiśmy je z babcią na dżemy, powidła, konfitury i soki, by mogły nam przypominać o urokach lata, gdy przyjdzie zima. 

Któregoś roku, gdy zacząłem dorastać lato nie nadeszło. Nie było już z kim rozbijać namiotu. Dzieciństwo nieodwracalnie zniknęło, jak gdyby ktoś trzasnął tasakiem i mnie od niego odciął, nie pytając o zdanie, nie zwracając uwagi na wściekłe krzyki.

Brak komentarzy: