Jestem zmęczony, z każdym dniem coraz bardziej. Coraz mniej we mnie siły i determinacji do pokonywania każdego dnia. Marzenia wydawały się być na wyciągnięcie dłoni, jeszcze kilka dni temu mogłem je głaskać opuszkami palców, wbijać w nie zęby i smakować z zachwytem. Nic nie zapowiadało, że bańka mydlana, do której się wturlałem, pęknie. Tak bardzo dążyłem do perfekcyjności, że w konsekwencji nie potrafiłem spełnić żadnych oczekiwań. Zamiast być sobą, pogubiłem się w alternatywnych, idealnych wizjach siebie stworzonych dla drugiego człowieka. Człowieka, który dla mnie stał się światem, a ja stałem się wszystkim i każdym, kim tylko chciał abym był.
Wszyscy dookoła mówili o szacunku, jaki powinienem mieć do siebie… ale jak mieć szacunek do kogoś, kto nigdy nie był szanowany? Jak się nauczyć szanować siebie i za co?
Wypadłem z mydlanej bańki. Znów sam. Sam, bo „za bardzo się angażujesz, za bardzo spalasz.” Myślałem, że na tym to właśnie polega, na zaangażowaniu; myślałem, że miłość wystarczy.