Dzień zaczął od drinka wypitego
duszkiem. Przy drugim trochę się rozluźnił i włączył stary
dobry jazz. Zassał trzy chmurki słodkiego dymu, który rozszedł
się przyjemnym ciepłem po ciele i zakwitł uśmiechem. Nucił sobie z Ettą James o odnalezionej miłości. Jak to
możliwe, że życie tak szybko płynie i tak bardzo go zmienia?
Początkowa złość na samego siebie minęła, przeradzając się w
głupkowaty chichot, aż włosy wymsknęły się z kucyka i
rozsypały na twarzy. Dmuchnął na ciemny kosmyk i pomyślał, że
chyba najwyższa pora przefarbować się na jasny blond. Stanie się
słodką idiotką zasysającą drinki przez kolorowe słomki. Ludzie
i tak biorą go pewnie za kretyna. Jak ten facet, z którym umówił
się ostatnio w hotelowym pokoju, bo wciąż trzyma się zasady, by
nie wpuszczać obcych do swojego świata. Facet przyjechał z Piły
czy z Poznania, nawet już nie pamięta. Początkowo wszystko szło
dobrze, bezpieczna odległość i rozmowa przy piwie. Gorzej gdy
podszedł, dotknął, przyciągnął do siebie. Przyjemna ekscytacja
płynąca z obserwowania i kokietowania gdzieś prysnęła. Zastąpił
ją niesmak i choć starał się go przełamać, nic z tego nie
wyszło. Wracając do domu zastanawiał się, co jest z nim nie tak.
Dlaczego nie potrafi odpuścić i choć raz się zabawić? Przecież
to nic złego. Że też w tej głowie musi mieć tak nasrane... pozostają jedynie mrzonki słodkiej idiotki o kawalerze, który zawładnie kiedyś duszką... albo chociaż ciałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz