10.11.2015

okej



Przyszła jesień a wraz z nią ponura szarość za oknem. Kolejne L4 i dni spędzane w łóżku. Niechęć nad którą nie potrafi zapanować. Obezwładniające poczucie bezsensu. Panika. Chęć ucieczki od wszystkiego i strach przed niebytem, przed tym, że jest jeszcze nikła szansa na prawidłowy przebieg reakcji chemicznych w jego mózgu i jeśli teraz zrezygnuje, to ominie go coś, na co warto czekać, o co warto walczyć. 

32 lata z czego ponad połowa to ciąg chemicznych wzlotów i upadków. Już myślał, że wszystko się wyrównało, że leki działają i może zaryzykować, może spróbować normalnie żyć. Zaufał. Zwiedził Berlin, który przytłoczył go anonimowością tłumu. Stare Miasto Dusseldorfu jednak oszołomiło go uśmiechami obcych ludzi, życzliwością, małymi, uroczymi knajpkami, w których pił ciemne piwo. Kleiner Feigling z maleńkich buteleczek dodawał odwagi na obcych ulicach, rozwiązywał nieużywane języki, mieszanki polsko – niemiecko – angielskiej mowy wypływały z niego gładko. Tańczył i śpiewał z dziecięcą radością, do momentu, gdy naburmuszony Sadełko postawił na swoim i rozpoczął się maraton po pedalskich barach. Nie rozumiał, jak można przebyć tyle kilometrów jedynie po to, by znaleźć kilku kolesi, którzy go wyruchają, którym będzie mógł zrobić loda w obskurnych darkroomach, którzy zaleją go ciepła spermą i pójdą dalej. Przecież to samo można znaleźć w Polsce. Myślał, że wyjeżdża się po to, by przeżyć coś nowego, by zwiedzić, nadrobić miesiące spędzone tak daleko od przyjaciół. 

Później usłyszał słowa, które coś w nim zabiły, choć początkowo wydawało mu się, że obudziły niesamowity ból, który rozlał się po nim, by nigdy nie zniknąć. Jak zwykle pewnie dramatyzował. Pił słodką wódkę na nieoswojonych ulicach i nie panował nad łzami, które bezwiednie kapały na chodnik. Pragnął wrócić do swojego mieszkania. Pragnął nigdy nie wyjeżdżać. Był jednak uwięziony w obcym miejscu i nie miał możliwości realnej ucieczki. Przypomniał sobie maćkowe szaleństwo i pozazdrościł go tak intensywnie, że udało mu się schować we własnej głowie. Zabarykadował się w środku pozostawiając na zewnątrz ciało wyzbyte wszelkich emocji, więc gdy powiedziano mu, by przez kilka dni udawał, że nic się nie stało, powiedział jedynie – spierdalaj – poczym opróżnił kolejną szklankę i zamówił nową. 

W urodzinową noc przyszła seria sms-ów.
Kocham Cię.
Byłem pijany i nie myślałem tego, co powiedziałem.
Kocham Cię. Obiecaj, że mnie nigdy nie zostawisz.
Okej. Odpisał.

Będę przy Tobie, ale nigdy już nie zaufam. Będę obok, chociaż Ciebie nie ma przy mnie. Możesz do mnie mówić, ale nie usłyszysz już niczego o mnie, najwyżej jakieś pierdoły o codziennym życiu. Tamtego poranka powiedziałem wszystko, co czułem. Myślałem, że zrozumiesz, że to nie takie hop siup i po sprawie. Potrafię wybaczać, ale z zapominaniem jest gorzej. Czy można wybaczyć i pamiętać? Chyba tak. Czy to ma sens? Nie wiem. Przez lata uczyłem się na nowo zaufania do ludzi, bo mądre głowy twierdziły, że to podstawa, jeśli chcę normalnie żyć. Dziękuję za taką normalność. Wolę swoją samotność, kota, który gryzie, książki.

Brak komentarzy: