Przyszła jesień a
wraz z nią ponura szarość za oknem. Kolejne L4 i dni spędzane w łóżku. Niechęć nad
którą nie potrafi zapanować. Obezwładniające poczucie bezsensu. Panika. Chęć ucieczki
od wszystkiego i strach przed niebytem, przed tym, że jest jeszcze nikła szansa
na prawidłowy przebieg reakcji chemicznych w jego mózgu i jeśli teraz zrezygnuje,
to ominie go coś, na co warto czekać, o co warto walczyć.
32 lata z czego ponad
połowa to ciąg chemicznych wzlotów i upadków. Już myślał, że wszystko się
wyrównało, że leki działają i może zaryzykować, może spróbować normalnie żyć. Zaufał.
Zwiedził Berlin, który przytłoczył go anonimowością tłumu. Stare Miasto
Dusseldorfu jednak oszołomiło go uśmiechami obcych ludzi, życzliwością, małymi,
uroczymi knajpkami, w których pił ciemne piwo. Kleiner Feigling z maleńkich
buteleczek dodawał odwagi na obcych ulicach, rozwiązywał nieużywane języki,
mieszanki polsko – niemiecko – angielskiej mowy wypływały z niego gładko. Tańczył
i śpiewał z dziecięcą radością, do momentu, gdy naburmuszony Sadełko postawił
na swoim i rozpoczął się maraton po pedalskich barach. Nie rozumiał, jak można
przebyć tyle kilometrów jedynie po to, by znaleźć kilku kolesi, którzy go
wyruchają, którym będzie mógł zrobić loda w obskurnych darkroomach, którzy
zaleją go ciepła spermą i pójdą dalej. Przecież to samo można znaleźć w Polsce.
Myślał, że wyjeżdża się po to, by przeżyć coś nowego, by zwiedzić, nadrobić
miesiące spędzone tak daleko od przyjaciół.
Później usłyszał
słowa, które coś w nim zabiły, choć początkowo wydawało mu się, że obudziły
niesamowity ból, który rozlał się po nim, by nigdy nie zniknąć. Jak zwykle pewnie
dramatyzował. Pił słodką wódkę na nieoswojonych ulicach i nie panował nad
łzami, które bezwiednie kapały na chodnik. Pragnął wrócić do swojego mieszkania.
Pragnął nigdy nie wyjeżdżać. Był jednak uwięziony w obcym miejscu i nie miał możliwości
realnej ucieczki. Przypomniał sobie maćkowe szaleństwo i pozazdrościł go tak
intensywnie, że udało mu się schować we własnej głowie. Zabarykadował się w
środku pozostawiając na zewnątrz ciało wyzbyte wszelkich emocji, więc gdy
powiedziano mu, by przez kilka dni udawał, że nic się nie stało, powiedział
jedynie – spierdalaj – poczym opróżnił kolejną szklankę i zamówił nową.
W urodzinową noc
przyszła seria sms-ów.
Kocham
Cię.
Byłem
pijany i nie myślałem tego, co powiedziałem.
Kocham
Cię. Obiecaj, że mnie nigdy nie zostawisz.
Okej.
Odpisał.
Będę przy Tobie, ale
nigdy już nie zaufam. Będę obok, chociaż Ciebie nie ma przy mnie. Możesz do
mnie mówić, ale nie usłyszysz już niczego o mnie, najwyżej jakieś pierdoły o
codziennym życiu. Tamtego poranka powiedziałem wszystko, co czułem. Myślałem,
że zrozumiesz, że to nie takie hop siup i po sprawie. Potrafię wybaczać, ale z
zapominaniem jest gorzej. Czy można wybaczyć i pamiętać? Chyba tak. Czy to ma
sens? Nie wiem. Przez lata uczyłem się na nowo zaufania do ludzi, bo mądre
głowy twierdziły, że to podstawa, jeśli chcę normalnie żyć. Dziękuję za taką
normalność. Wolę swoją samotność, kota, który gryzie, książki.