Bursztynowy napój wlewa dziś w
siebie, jak wczoraj białe wino, którego jeszcze trochę zostało, tak na wszelki
wypadek, gdyby noc okazała się zbyt długa, zbyt trudna, by ją przyjąć na
trzeźwo.
Próbował jakiś czas być trzeźwy,
ale takiego życia nie ma się ochoty przyjmować na trzeźwo. Takie życie ma się
ochotę zamroczyć czymkolwiek i nie ważne, czy ma to wypalić, połknąć czy
wciągnąć. Ważne żeby czuć nie czując.
Pijąc wprost z brązowej butelki,
bąbelki gromadziły się gęstą warstwą w jego krtani, co wywoływało bekanie,
którego tak nie lubi, a może wstydzi się go nawet we własnym towarzystwie, bo
pomimo tego, iż jest naturalne, to jednak zdaje mu się być prymitywne i do
niego nie pasujące, choć myśli ma prymitywne i od jakiegoś czasu prymitywnie
leży nic nie robiąc. Kiedyś Jarek nauczył go wybekać cały alfabet, a nawet
poszczególne słowa. Leżeli na łące i zaśmiewali się do łez z tego bekania, ale
było to tak dawno temu, że już nie zdaje sobie sprawy z tego, że sprawiało mu
to radość i że naturalne reakcje ciała można było przyjmować bez zawstydzenia. Pamięta
jednak jak zasnęli wtuleni w siebie na polnej drodze i omalże nie przejechał
ich traktor i rolnik z kabiny krzyczał na nich przepitym głosem wyzywając od
najgorszych. Pewnie się z tego nie wyspowiadał. Grzech ciążył na nim będzie do
końca życia i nawet przed piotrową bramą, o ile ta istnieje, a on w nią
przecież nie wierzy, więc rolnik może być spokojny.
Ostatni tydzień spuchł mu do
rozmiarów miesiąca, a dni jedynie odmierzał fragmentami opowiadań, w których
czasami się pojawia zupełnie niespodziewanie i wciąż nie rozumie dlaczego ktoś
chce o nim pisać. Do szklanki po piwie właśnie wlał wino i pomyślał, że będzie
musiał zaturlać się jeszcze do nocnego po coś, co pozwoli mu dotrwać do rana. Pomyślał
też o wściekle pomarańczowym krześle, na którym siedział któregoś dnia dwie
godziny, bo kolejka nieszczęśników była ogromna. Patrząc na nich myślał, że
jeszcze z nim nie jest tak źle, że może tu przychodzić sam i jest w stanie
wrócić do mieszkania samodzielnie, że nikogo nie potrzebuje, prócz psychiatry,
która bez znieczulenia miejscowego uderza słowami o górnej półce leków mających
sprowadzić go do parteru. W tym samym czasie, gdy on wtopiony w pomarańcz i
zapatrzony w chłopca w dresowej bluzie i kuszących łydkach przeradzających się
w uda ledwie osłonięte krótkimi spodenkami, jego siostra leżała w szpitalu, a z
jej wnętrza wydobywano nowe życie, które trafiło do plastikowej klatki i
podłączone zostało do wszelkich mechanizmów mogących utrzymać je przy tym
życiu. Żyje, to się dla niego liczy, choć pewnie go nigdy nie zobaczy, bo
rodzinne ścieżki zarósł już mech i słowa takie jak odpierdol się, spierdalaj,
odjeb się od nas. Dowiedział się przez przypadek, kupując paczkę fajek u
Andiego. Usłyszał gratulacje i dopiero po tłustych wytłumaczeniach kioskarza
skojarzył o co chodzi. Znów dolał sobie wina, chyba nie musi tłumaczyć
dlaczego. Wyobraża sobie to dziecko i to kim mogliby dla siebie być, gdyby nie
rodzinne waśnie, których początków już nie pamięta. Niebawem miną dwa lata
odkąd nie widział nikogo z bliskich, nie licząc potajemnych spotkań z
Księżycową, Szwagrem i przelotnego spojrzenia na Siostrę mijaną w drzwiach, a
później w szpitalu spotkanie i słowa o nienawiści.
Jakiś czas temu, po powrocie z
lasu poszedł do kina. Na kinie miało się skończyć, lub na kawie wypitej w bezpiecznych
warunkach kawiarni, gdzie trzeba pragnienia trzymać na postronkach i na nic
prócz słów nie można sobie pozwolić. Czas mijał i słowa płynęły, jak strumień
górski nie posiadający zahamowań. Wszystkie te wyrazy bez wyrazu i opowieści o
szczudłach i ćwiczeniach języka, by był bardziej giętki niż zazwyczaj bywa, gdy
w zupełnie innych warunkach sprawdzana jest jego zwinność. Gdy dotarł do domu
był z siebie dumny, że oparł się pokusie rozpalającej zmysły. Lecz dzień się
nie skończył, był jeszcze spacer, który doprowadził go tam, gdzie pragnął być,
lecz bez większego zaangażowania. Zaangażowanie jednak z jego strony jest wciąż
zbyt silne, by mógł ot tak oddać się jak w namiocie czy w pokoju akademika.
Rozproszył go Jasiek, który wpadł
na chwile z zachwianą świadomością. Mówił coś o chomiku i lepszych
rozwiązaniach. Ale dla niego lepsze rozwiązania nie istnieją. Są jak coś nieosiągalnego,
o czym się marzy, ale nigdy nie dostaje. Tak więc olał Jaśka i skupił się na
spotkaniu, które odcisnęło się na nim jak tymczasowy [ma nadzieję] tatuaż.