16.07.2013

Teraźniejszość



Deszcz przemaka przez jarkową kurtkę. Strugi wody płyną z nisko wiszących ciemnych chmur. Wdycha jarkowy zapach zachowany w materiale i zastanawia się dlaczego życie tak bardzo odbiega od pragnień. Jarkowym zapachem się otula nie kurtką, zapachem, który oszałamia, przypomina i boli.

Stoi pod parasolem reklamującym jakiś browar i z plastikowym kubkiem w dłoni gapi się na facetów. Gapi się na nich jak cielak na krzaki, a może raczej jak na towar w sklepie. Wodzi oczami od stóp do głów, od jednego do drugiego. Szuka w tłumie kogoś, kogo zahaczy tymi oczami, do kogo te oczy przyklei i pociągnie nimi ku sobie. Po jakimś czasie ktoś podchodzi. Tańczą w deszczu i rozlewają piwo wokół siebie. Później w  namiocie oddaje ciało w posiadanie, z jego włosów na nagi tors obcego chłopaka kapie woda, myśli powoli ustępują i są tylko zmysły, ból, który przynosi ulgę. Leżą obok siebie spoceni, mokre ciuchy rzucone w kąt namiotu wydzielają przyjemny w tej chwili dla niego zapach. Blant podawany z ręki do ręki, dym przekazywany z ust do ust zostawia słodkawy w nich smak. Przez chwilę widzi obok siebie kogoś innego, całuje go, ale gdy otwiera oczy przed nim jest tylko obca twarz. Robi mu się niedobrze. Na myśl o tym co robi chce mu się rzygać. Zakłada mokre ubranie i bez słowa wychodzi w wilgotną noc. Krąży po polu namiotowym, aż wreszcie odnajduje wyjście i wraca pod scenę, próbuje wytańczyć złość i pogardę, którą wobec siebie odczuwa, ale nic nie jest w stanie zmienić toku rozpędzonych myśli. 

Dzwoni Pici. Ma przyjść do Grodzkiej na piwo. Wysupłuje się więc z niewielkiego tłumku pod sceną i brnie przez piach do schodów na Wzgórzu Tumskim. Tyle razy tu siedział. Tyle tu przeżył, tyle mówił. Ma ochotę się rozbeczeć, a deszcz zaczyna padać intensywniej. Po twarzy cieknie mu woda,  mokre spodnie lepią się do nóg, a w trampkach chlupie. Ze złości skacze z kałuży w kałużę, rozchlapuje wodę na wszystkie strony i wrzeszczy Ja pierdolę!

- Tak, pogoda nie dopisała. – słyszy gdzieś z boku.

Ogląda się i widzi postać w czarnym kapturze na głowie. Zaczynają rozmawiać. Z łatwością przychodzi im narzekanie na wszystko. Chłopiec opowiada skąd się tu wziął, o swoim smutku i potrzebie podróżowania z miejsca na miejsce, bez dłuższych przystanków, bez poznawania kogokolwiek na dłużej. Razem biegną przed siebie.

- Tu musze skręcić. Idę się przebrać do akademika i wracam na koncert Maxa Romeo. Będziesz?

- Będę w Grodzkiej. – odpowiada – Wpadnij, jak będziesz wracał.

Chwilę jeszcze stoi w deszczu i patrzy na odchodzącego chłopaka, a samotność rozlewa się w nim falą, której nie może powstrzymać. Ma ochotę krzyknąć, żeby młody zaczekał, ale tego nie robi, skręca w prawo i po kilku minutach pije kolejne piwo w obskurnym barze. Rozmawia z dwoma chłopakami z Poznania, próbuje jednemu z nich wytłumaczyć sens swojej pracy, ale do tamtego nic nie dociera, nie rozumie, że można chcieć pomagać ludziom za kiepskie pieniądze bez możliwości awansu. 

Buch buch, kawa smakująca błotem i kolejne piwa, jedno za drugim. Systematyczne ogłuszanie samego siebie. Przeciska się między ludźmi do łazienki. Jakaś dziewczyna obejmuje go i próbuje z nim tańczyć. Ucieka przed knajpę. Z kieszeni wyjmuje wilgotne papierosy i wypala dwa nasiąkając deszczem. Myśli, że może ten deszcz zmyje z niego wszystko, ale on niczego nie zmywa, sprawia, że czuje się jeszcze gorzej i jedyne czego pragnie, to żeby ktoś go zabrał do domu, tylko że nie ma już żadnego domu, jest bezpański. 

- Tak myślałem, że to ty. – słyszy i spogląda na powoli zbliżającego się chłopca. Tym razem kaptur jest czerwony, dzięki czemu twarz wydaje się mniej blada. – To co, piwko?

- Chodź. – mówi i wciąga go za sobą na schody.

Przeciskają się do baru. Zamawiają dwa Lechy i idą do stolika, przy którym siedzą jego znajomi. Nikt nie zwraca na nich uwagi, a może to oni nie zwracają uwagi na innych. Przyglądają się sobie w milczeniu i to milczenie jest dobre, nie krępuje ich, a raczej rozluźnia, sprawia, że coś ich łączy, jakby posiadali wspólną tajemnicę. Ich nogi spotykają się pod stołem. Żaden nawet nie drgnie. Tylko na siebie patrzą i piją w ciszy, o ile ciszą można nazwać to ich razem milczenie, bo wokół przecież muzyka próbuje tę ciszę zmącić, zagłuszyć, jakby cisza była wstydliwa i potrzebowała parawanu, kotary, za którą mogłaby się schować.

Wszyscy chcą iść na dalszy koncert, ale on nie chce. W głowie ma już plan jak pokonać smutek, jak nie być samotnym. Ból jest wiernym towarzyszem, nigdy nie zostawia w potrzebie.

Brak komentarzy: