28.07.2013

parter



Bursztynowy napój wlewa dziś w siebie, jak wczoraj białe wino, którego jeszcze trochę zostało, tak na wszelki wypadek, gdyby noc okazała się zbyt długa, zbyt trudna, by ją przyjąć na trzeźwo. 

Próbował jakiś czas być trzeźwy, ale takiego życia nie ma się ochoty przyjmować na trzeźwo. Takie życie ma się ochotę zamroczyć czymkolwiek i nie ważne, czy ma to wypalić, połknąć czy wciągnąć. Ważne żeby czuć nie czując. 

Pijąc wprost z brązowej butelki, bąbelki gromadziły się gęstą warstwą w jego krtani, co wywoływało bekanie, którego tak nie lubi, a może wstydzi się go nawet we własnym towarzystwie, bo pomimo tego, iż jest naturalne, to jednak zdaje mu się być prymitywne i do niego nie pasujące, choć myśli ma prymitywne i od jakiegoś czasu prymitywnie leży nic nie robiąc. Kiedyś Jarek nauczył go wybekać cały alfabet, a nawet poszczególne słowa. Leżeli na łące i zaśmiewali się do łez z tego bekania, ale było to tak dawno temu, że już nie zdaje sobie sprawy z tego, że sprawiało mu to radość i że naturalne reakcje ciała można było przyjmować bez zawstydzenia. Pamięta jednak jak zasnęli wtuleni w siebie na polnej drodze i omalże nie przejechał ich traktor i rolnik z kabiny krzyczał na nich przepitym głosem wyzywając od najgorszych. Pewnie się z tego nie wyspowiadał. Grzech ciążył na nim będzie do końca życia i nawet przed piotrową bramą, o ile ta istnieje, a on w nią przecież nie wierzy, więc rolnik może być spokojny.

Ostatni tydzień spuchł mu do rozmiarów miesiąca, a dni jedynie odmierzał fragmentami opowiadań, w których czasami się pojawia zupełnie niespodziewanie i wciąż nie rozumie dlaczego ktoś chce o nim pisać. Do szklanki po piwie właśnie wlał wino i pomyślał, że będzie musiał zaturlać się jeszcze do nocnego po coś, co pozwoli mu dotrwać do rana. Pomyślał też o wściekle pomarańczowym krześle, na którym siedział któregoś dnia dwie godziny, bo kolejka nieszczęśników była ogromna. Patrząc na nich myślał, że jeszcze z nim nie jest tak źle, że może tu przychodzić sam i jest w stanie wrócić do mieszkania samodzielnie, że nikogo nie potrzebuje, prócz psychiatry, która bez znieczulenia miejscowego uderza słowami o górnej półce leków mających sprowadzić go do parteru. W tym samym czasie, gdy on wtopiony w pomarańcz i zapatrzony w chłopca w dresowej bluzie i kuszących łydkach przeradzających się w uda ledwie osłonięte krótkimi spodenkami, jego siostra leżała w szpitalu, a z jej wnętrza wydobywano nowe życie, które trafiło do plastikowej klatki i podłączone zostało do wszelkich mechanizmów mogących utrzymać je przy tym życiu. Żyje, to się dla niego liczy, choć pewnie go nigdy nie zobaczy, bo rodzinne ścieżki zarósł już mech i słowa takie jak odpierdol się, spierdalaj, odjeb się od nas. Dowiedział się przez przypadek, kupując paczkę fajek u Andiego. Usłyszał gratulacje i dopiero po tłustych wytłumaczeniach kioskarza skojarzył o co chodzi. Znów dolał sobie wina, chyba nie musi tłumaczyć dlaczego. Wyobraża sobie to dziecko i to kim mogliby dla siebie być, gdyby nie rodzinne waśnie, których początków już nie pamięta. Niebawem miną dwa lata odkąd nie widział nikogo z bliskich, nie licząc potajemnych spotkań z Księżycową, Szwagrem i przelotnego spojrzenia na Siostrę mijaną w drzwiach, a później w szpitalu spotkanie i słowa o nienawiści. 

Jakiś czas temu, po powrocie z lasu poszedł do kina. Na kinie miało się skończyć, lub na kawie wypitej w bezpiecznych warunkach kawiarni, gdzie trzeba pragnienia trzymać na postronkach i na nic prócz słów nie można sobie pozwolić. Czas mijał i słowa płynęły, jak strumień górski nie posiadający zahamowań. Wszystkie te wyrazy bez wyrazu i opowieści o szczudłach i ćwiczeniach języka, by był bardziej giętki niż zazwyczaj bywa, gdy w zupełnie innych warunkach sprawdzana jest jego zwinność. Gdy dotarł do domu był z siebie dumny, że oparł się pokusie rozpalającej zmysły. Lecz dzień się nie skończył, był jeszcze spacer, który doprowadził go tam, gdzie pragnął być, lecz bez większego zaangażowania. Zaangażowanie jednak z jego strony jest wciąż zbyt silne, by mógł ot tak oddać się jak w namiocie czy w pokoju akademika. 

Rozproszył go Jasiek, który wpadł na chwile z zachwianą świadomością. Mówił coś o chomiku i lepszych rozwiązaniach. Ale dla niego lepsze rozwiązania nie istnieją. Są jak coś nieosiągalnego, o czym się marzy, ale nigdy nie dostaje. Tak więc olał Jaśka i skupił się na spotkaniu, które odcisnęło się na nim jak tymczasowy [ma nadzieję] tatuaż.

2 komentarze:

Kruczoczarna pisze...

Przesłałabym Ci trochę pozytywnej energii, ale, że sama nie jestem w jej posiadaniu (czy ja celowo użyłam tych słów, hm), więc Ci tylko życzę jej przypływu.

Nie-znajoma w niedoli
Pozdrawiam.

Mrówka pisze...

ech, i tak nie wiedziałbym co z nią zrobić chyba.
Serdeczności