26.06.2013

Reunion



Revisit a life we both left behind, nucił pod nosem siedząc z kieliszkiem wina w jednej dłoni i dymiącym papierosem w drugiej. Ciężko go ostatnio zastać bez kieliszka, butelki czy szklanki w pobliżu.  Dzień zaczął się źle. Zaraz po przebudzeniu usłyszał wichurę za oknem. Z nieba lały się strumienie wody, a drzewa, które wczoraj obserwował bez soczewek korekcyjnych i które zdawały się być przyjaznymi kreaturkami, dziś zamieniły się w rozszalałe kreatury, przez co perspektywa wyjścia z domu przerażała, więc wtulał głowę w puchatą poduszkę i nawet na kawę nie miał ochoty. Zapalił i leżał. Okulary opadały na rzęsy, a dym szczypał w oczy. W tej chwili na zawsze chciał zostać w swoim łóżku. Już nic nie robić. Niczym się nie przejmować. Spać.

Przewracał się z boku na bok, z boków na plecy, z pleców na brzuch, aż sturlał się z łóżka. Kawa, prysznic i ta ogromna niechęć do czegokolwiek, a najbardziej do bycia sobą i życia swoim życiem. Spojrzał w lustro, ale błyskawicznie odwrócił wzrok. Wyszedł w deszcz, początkowo delikatny, ale z chwili na chwilę przybierający na sile. W ciągu kilku minut był cały mokry. Woda ściekała z upiętego na czubku głowy kucyka i spływała po karku, wzdłuż kręgosłupa, wywołując przyjemne łaskotanie. 

Kładąc się wieczorem do łóżka roił sobie bajki w głowie. Wsiadając do tramwaju czuł się jakby wyroił sobie Wodnika Szuwarka. Do pracy dotarł w stanie wskazującym na zalanie się rzewnymi łzami lub na wyciągnięcie z głębokiej kałuży. To bez różnicy. Czuł się nad wyraz chujowo i adekwatnie do pogody. Oby nie spotkać Och Rene, pomyślał, zresztą, co mnie on obchodzi, dodał zaraz w głowie, za chwilę wyjedzie i co najwyżej pomacha mi żabą na pożegnanie, a kasztanowa grzywka będzie mu powiewała na wietrze dodając scenie lekkości. Namiętny romans, który miał ich połączyć zakończył się zanim zdążył się na dobre rozpocząć, a wszystko przez pawia, więc i żaba na koniec będzie na miejscu, no, ewentualnie ślimak, ale ten znowuż kojarzy się z niespełnionym romansem, więc wszystko o dupę potłuc i schować się w gabinecie pedagoga. Zresztą, ślimakiem machać, to niedorzeczne.

Dorotka z krainy Oz schronienia jednak u siebie nie udzieliła, a niemal za mokre łachy zaciągnęła jego, a on Pannę M do sali, w której na zmianę musieli opowiadać, opowiadać i opowiadać, aż im w ustach zaschło i później musieli pić kawę z brudnego automatu, aby te usta nawilżyć, nadać im pierwotny stan, a wcześniej jeszcze ich dłonie uścisnął mały blondyn z zadatkami na rasową cioteczkę, który paplał o podziwie wobec Panny M, a jego wzrokiem liżąc w podbródek i nie tylko, jakby już wczepiał się zębami w wargi, a chudymi łapkami za pośladki łapał, aż musiał się Mrówka za Panną M schować, bo bał się, że mu mokre ślady na twarzy zostaną i czerwone pręgi na dupie. 

Trochę zazdrościł temu szczeniakowi tych siedemnastu lat, a może szesnastu, a najbardziej to jednak błyszczących oczu i ciekawości życia, otwartości na każdą możliwość, nawet tę najbardziej niemożliwą. I przypomniał sobie swoje siedemnaście lat, właśnie to szalone siedemnaście, zakochane i pełne odkrywania, smakowania każdej chwili. I przypomniał też sobie, jak później to siedemnaście lat rozbija się o przyszłość, która wkracza niespodziewanie i z zaskoczenia, bo wtedy o niej nie myślał.

Siedzą na górce za bożym domkiem. Jest lato. Zachodzi słońce. O niczym nie rozmawiają. Piją wino wprost z zielonej butelki i są spokojni, bo nie ma przyszłości. Jest tylko górka za bożym domkiem. Jest tylko zachodzące słońce. Tylko smak wina i zielony kształt butelki, podawanej z ręki do ręki, z ust do ust. Jest tylko ta chwila. Jedna chwila, przez całe lato systematycznie powtarzana z uporem maniaka. Zmieniają się tylko pozycje. Siedzą ze skrzyżowanymi nogami. Leżą w wysokiej trawie. Fikają koziołki. Stają na rękach. Zapatrzeni w siebie. Zapatrzeni w zachodzące słońce. Wszystko pachnie świeżością. Wgryzają się w czas. Nie. To czas wgryza się w nich. Zupełnie jak obcy zwija się w kulkę w ich brzuchach i tkwi tam uśpiony przez lata, by czasami jednym nigdy nie zasypiającym okiem zerknąć na dziś, by wymruczeć kilka słów, które nie bolą. Wgryzają się w siebie. Z dziką rozkoszą smakują siedemnastoletnich ciał. Nie mówią o tym, co będzie, bo nic nie będzie, bo nie potrzebują przyszłości, skoro jest Teraz. Kto by myślał w takiej chwili o jutrze? Kto by myślał o jutrze mając siedemnaście lat? Jutro będzie tak samo. Będą Oni. Bo oni Wiedzą. Czują. Mają swoją tajemnicę. Mają Miłość i setki szyfrów, by móc ją wyrazić. Mają spojrzenia, które pieszczą i te, które gwałcą, gdy mijają się na korytarzach szkoły. 

Później ten jeden dzień, który wszystko zmienia. Nie od razu. Nie natychmiast. Patrzy i nie zdaję sobie sprawy z tego, jak bardzo ta chwila wpłynie na ich życie. 

Stoi przed domem. W objęciach trzyma karton. Obok szpadel. Dzień, w którym jego ojciec postanowił uczynić z niego Mężczyznę. Mężczyznę bez sentymentów, silnego pana i władcę życia i świata. A on mu uległ zaciskając zęby. Mógł wybrać jednego spośród kilku maleńkich kotów. Resztę musiał zakopać. Zakopać żywcem. Patrzył jak każdego z nich waży w dłoniach, jak przytula ich małe ciałka do twarzy, jak całuje maleńkie noski i jak po jego policzkach płyną łzy. Ich pierwsze wspólne łzy, których nigdy miało nie być. Nie był w stanie mu pomóc. Nie był w stanie przy nim być. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego się na to zgadza. Patrzył jak idzie do ogrodu i miał ochotę uciec, bo nagle odchodził człowiek, którego znał, odchodziła niewinność i wszystko to, w co wierzył. Został. Patrzył na jego klęskę. Na swoją klęskę. Tego nie można było z niego zmyć, scałować, zlizać. Taka mała plamka, która zaczęła się w nim rozrastać. Był silny.

Był silny na tyle, że złamał obietnice, jego, a nawet poszedł dalej i został mężem, ojcem i przykładnym katolikiem - pracuje, zdradza żonę z chłopcami i udaje, że życie na tym powinno polegać. Cała niewinność tamtych siedemnastu lat teraz jest nierealna, pokryta grubą warstwą czasu, który przeminął i zatarł kontury wspomnieniom. A myśli rozpływają się jak niesforne kijanki, machają ogonkami i zamieniają się miejscami, wyślizgują się, gdy chce je złapać...


Brak komentarzy: