9.12.2012



Wspinasz się po drewnianych schodach. Każdy stopień przybliża cię do nieuchronnego odegrania roli, na którą nie masz ochoty, a jednak poddajesz się temu z niemym protestem. Porządkujesz rzeczy na stole. Półmiski wypełniasz ciastkami. Rozstawiasz kubki. Robisz kawę. Wciąż czujesz się tu jak u siebie, ale przecież już nie jesteś. Twój pokój stoi wciąż pusty, jak gdyby twoja w nim niegdyś obecność nałożyła na niego klątwę. Nikt nie chce wypełnić tych ścian ciepłym śmiechem, szeptami uniesienia, skrzypieniem drewnianej podłogi. A jednak gdy do niego wchodzisz słyszysz echo muzyki, która w nim kiedyś rozbrzmiewała. Kątem oka widzisz dwie postaci splecione w tańcu. Dwóch chłopców, którzy mieli wielkie pragnienia, które ich przerosły. Czujesz na sobie dłonie i nie otwierasz oczu. Chcesz trwać w tym błogostanie. Widzisz motyle, które wpadały przez otwarte okno z pełnego kwiatów ogrodu. Przypominasz sobie krasnala, którego dostałeś od Hali, a którego ktoś ukradł ciemną nocą. Krasnal do zaklinania rzeczywistości. Zawsze robiło ci się lżej na duszy, gdy zdzieliłeś go w dupsko. Widzisz też Stefana uciekającego przed tobą pomiędzy drzewami i chwilę triumfu wypisanego na twej twarzy, gdy udało ci się go złapać za kolczatkę, a później straszny ból niemalże złamanego palca.
Zaraz wrócę- mówisz i schodzisz na dół do łazienki. Trzepoczesz rzęsami jak mała dziewczynka, która bardzo nie chce się rozpłakać. Głęboko oddychasz, poprawiasz krawat i związujesz włosy w kucyk na czubku głowy. Wyglądasz jak Mała Mi. Robisz groźną minę, śmiejesz się sam z siebie i wracasz na górę.

Początkowo wszystko zapowiada się dobrze. Wymieniacie uwagi o pogodzie i o ostatnio obejrzanych filmach. Nie zgadzasz się z Halą, co do Kobiety w czerni, która dla ciebie była wyjątkowym badziewiem, a dla niej majstersztykiem wywołującym strach. Tłumaczysz, że zupełnie inaczej wyobrażasz sobie horror, który trzyma w napięciu, że musi w nim pojawić się element zaskoczenia i nie możesz do końca wiedzieć, czego tak naprawdę się boisz, ale ona kwituje twoją wypowiedź krótko: Głupi jesteś. Zabierasz wtedy ze stołu półmisek z jeżykami i kubek chłodnej już kawy, siadasz na kanapie. Wpychasz do ust ciastko po ciastku, aż robi ci się niedobrze. W głowie z uporem zawziętego bachora powtarzasz sobie – niech się wszyscy odpierdolą! I wtedy zaczyna się na dobre. Najpierw wkurwiasz się tym, że nikt nie zauważył, że odszedłeś od stołu, że trajkoczą w najlepsze i wcale im ciebie nie brakuje, równie dobrze mógłbyś wyjść i wrócić do domu. Później na chwilę przysypiasz oparłszy głowę o twardy bok kanapy. Jak przez mgłę docierają do ciebie słowa o skandynawskiej krainie, do której ponoć się wybieracie, gdzie będziecie szczęśliwie dokonywać żywota swego wspólnego amen. Piorunujesz go wzrokiem, bo dobrze wie, że nigdzie z nim nie wyjedziesz. Pierdoli trzy po trzy, by stworzyć pozory szczęśliwego pożycia pełnego planów na przyszłość, ale wy nie macie planów nawet na jutro, wy nawet nie jesteście wy, tylko on i ty, sypiacie ze sobą od czasu do czasu, to wszystko.

Wciąż cię pociąga i robi ci się ciepło, gdy go widzisz. Uwielbiasz, gdy na ciebie patrzy i to, że wtedy z chwili na chwilę opada z ciebie cała nieśmiałość. I kilkudniowy zarost, który przyjemnie drażni też uwielbiasz. Uwielbiasz nawet sposób w jaki zakłada buty, to jak się przy tym porusza. Uwielbiasz to, że co by nie robił, robi to z ogromnym zaangażowaniem, nie ważne czy zmywa, robi przelew internetowy, czyta, czy cię całuje, za każdym razem wkłada we wszystko całe swoje zaangażowanie, jakby świat nie istniał poza czynnością, którą w danym momencie wykonuje. Patrzysz na niego i kłębią się w tobie sprzeczne uczucia, ale jedno zawsze wypływa ponad pozostałe. Zdajesz sobie sprawę z tego, że kochasz tego człowieka z wszystkimi jego niedoskonałościami, bo wiesz, że doskonałość nie istnieje i sam jesteś zbudowany z dziesiątek wad. Zdajesz też sobie sprawę z tego, że nigdy nie stworzycie domu jakiego pragniesz, że twoje kochanie nie wystarczy, by zakwitało pod stopami szczęście. Nie potraficie ze sobą być, choć niemalże każdą wspólną chwilę zamieniacie w pieszczotę, a może właśnie dlatego to nie ma prawa istnienia, bo zamiast rozmawiać zapychacie sobie wzajemnie usta językami. Może właściwym będzie powrócenie do pierwotnej istoty waszej znajomości, tej, która była jedyną słuszną w waszym przypadku.

Głośna muzyka na szczęście zagłusza myśli i przerywa ich szaleńczy bieg. Albo się zaraz urżniesz, albo uciekniesz. Wybierasz pierwszą opcję i wyjmujesz z lodówki butelkę piwa, której zawartość szybko w tobie znika. Sięgasz po następną i nawet w międzyczasie zaczynasz się poruszać w rytmie muzyki, która ci się nie podoba. Zamykasz oczy i dajesz się kołysać dźwiękom.  Gdy wychodzisz na schody zapalić wyjmuje ci z ręki trzecią, ledwie napoczętą butelkę i mówi – Nie pij tyle, bo nekrofilia mnie nie kręci.

Opierasz głowę o szybę. Tramwaj sunie przez miasto, a ty zastanawiasz się, jak to się stało, że doprowadziłeś swoje życie do takiego stanu.Tak bardzo wszystko popieprzyłeś, pozamieniałeś znaczenia powypaczałeś pragnienia i stałeś się zgorzkniałą wydmuszką, namiastką tego kim byłeś, kim chciałeś być.


Brak komentarzy: