Wspinasz się
po drewnianych schodach. Każdy stopień przybliża cię do nieuchronnego odegrania
roli, na którą nie masz ochoty, a jednak poddajesz się temu z niemym protestem.
Porządkujesz rzeczy na stole. Półmiski wypełniasz ciastkami. Rozstawiasz kubki.
Robisz kawę. Wciąż czujesz się tu jak u siebie, ale przecież już nie jesteś. Twój
pokój stoi wciąż pusty, jak gdyby twoja w nim niegdyś obecność nałożyła na
niego klątwę. Nikt nie chce wypełnić tych ścian ciepłym śmiechem, szeptami
uniesienia, skrzypieniem drewnianej podłogi. A jednak gdy do niego wchodzisz
słyszysz echo muzyki, która w nim kiedyś rozbrzmiewała. Kątem oka widzisz dwie
postaci splecione w tańcu. Dwóch chłopców, którzy mieli wielkie pragnienia,
które ich przerosły. Czujesz na sobie dłonie i nie otwierasz oczu. Chcesz trwać
w tym błogostanie. Widzisz motyle, które wpadały przez otwarte okno z pełnego
kwiatów ogrodu. Przypominasz sobie krasnala, którego dostałeś od Hali, a
którego ktoś ukradł ciemną nocą. Krasnal do zaklinania rzeczywistości. Zawsze robiło
ci się lżej na duszy, gdy zdzieliłeś go w dupsko. Widzisz też Stefana
uciekającego przed tobą pomiędzy drzewami i chwilę triumfu wypisanego na twej
twarzy, gdy udało ci się go złapać za kolczatkę, a później straszny ból
niemalże złamanego palca.
Zaraz wrócę-
mówisz i schodzisz na dół do łazienki. Trzepoczesz rzęsami jak mała
dziewczynka, która bardzo nie chce się rozpłakać. Głęboko oddychasz, poprawiasz
krawat i związujesz włosy w kucyk na czubku głowy. Wyglądasz jak Mała Mi. Robisz
groźną minę, śmiejesz się sam z siebie i wracasz na górę.
Początkowo wszystko
zapowiada się dobrze. Wymieniacie uwagi o pogodzie i o ostatnio obejrzanych
filmach. Nie zgadzasz się z Halą, co do Kobiety w czerni, która dla ciebie była
wyjątkowym badziewiem, a dla niej majstersztykiem wywołującym strach. Tłumaczysz,
że zupełnie inaczej wyobrażasz sobie horror, który trzyma w napięciu, że musi w
nim pojawić się element zaskoczenia i nie możesz do końca wiedzieć, czego tak
naprawdę się boisz, ale ona kwituje twoją wypowiedź krótko: Głupi jesteś. Zabierasz
wtedy ze stołu półmisek z jeżykami i kubek chłodnej już kawy, siadasz na
kanapie. Wpychasz do ust ciastko po ciastku, aż robi ci się niedobrze. W głowie
z uporem zawziętego bachora powtarzasz sobie – niech się wszyscy odpierdolą! I wtedy
zaczyna się na dobre. Najpierw wkurwiasz się tym, że nikt nie zauważył, że
odszedłeś od stołu, że trajkoczą w najlepsze i wcale im ciebie nie brakuje,
równie dobrze mógłbyś wyjść i wrócić do domu. Później na chwilę przysypiasz oparłszy
głowę o twardy bok kanapy. Jak przez mgłę docierają do ciebie słowa o
skandynawskiej krainie, do której ponoć się wybieracie, gdzie będziecie
szczęśliwie dokonywać żywota swego wspólnego amen. Piorunujesz go wzrokiem, bo
dobrze wie, że nigdzie z nim nie wyjedziesz. Pierdoli trzy po trzy, by stworzyć
pozory szczęśliwego pożycia pełnego planów na przyszłość, ale wy nie macie
planów nawet na jutro, wy nawet nie jesteście wy, tylko on i ty, sypiacie ze
sobą od czasu do czasu, to wszystko.
Wciąż cię
pociąga i robi ci się ciepło, gdy go widzisz. Uwielbiasz, gdy na ciebie patrzy
i to, że wtedy z chwili na chwilę opada z ciebie cała nieśmiałość. I kilkudniowy
zarost, który przyjemnie drażni też uwielbiasz. Uwielbiasz nawet sposób w jaki
zakłada buty, to jak się przy tym porusza. Uwielbiasz to, że co by nie robił,
robi to z ogromnym zaangażowaniem, nie ważne czy zmywa, robi przelew
internetowy, czyta, czy cię całuje, za każdym razem wkłada we wszystko całe
swoje zaangażowanie, jakby świat nie istniał poza czynnością, którą w danym
momencie wykonuje. Patrzysz na niego i kłębią się w tobie sprzeczne uczucia,
ale jedno zawsze wypływa ponad pozostałe. Zdajesz sobie sprawę z tego, że
kochasz tego człowieka z wszystkimi jego niedoskonałościami, bo wiesz, że
doskonałość nie istnieje i sam jesteś zbudowany z dziesiątek wad. Zdajesz też
sobie sprawę z tego, że nigdy nie stworzycie domu jakiego pragniesz, że twoje
kochanie nie wystarczy, by zakwitało pod stopami szczęście. Nie potraficie ze
sobą być, choć niemalże każdą wspólną chwilę zamieniacie w pieszczotę, a może
właśnie dlatego to nie ma prawa istnienia, bo zamiast rozmawiać zapychacie
sobie wzajemnie usta językami. Może właściwym będzie powrócenie do pierwotnej
istoty waszej znajomości, tej, która była jedyną słuszną w waszym przypadku.
Głośna muzyka
na szczęście zagłusza myśli i przerywa ich szaleńczy bieg. Albo się zaraz urżniesz,
albo uciekniesz. Wybierasz pierwszą opcję i wyjmujesz z lodówki butelkę piwa,
której zawartość szybko w tobie znika. Sięgasz po następną i nawet w
międzyczasie zaczynasz się poruszać w rytmie muzyki, która ci się nie podoba. Zamykasz
oczy i dajesz się kołysać dźwiękom. Gdy wychodzisz
na schody zapalić wyjmuje ci z ręki trzecią, ledwie napoczętą butelkę i mówi –
Nie pij tyle, bo nekrofilia mnie nie kręci.
Opierasz głowę
o szybę. Tramwaj sunie przez miasto, a ty zastanawiasz się, jak to się stało,
że doprowadziłeś swoje życie do takiego stanu.Tak bardzo wszystko popieprzyłeś, pozamieniałeś znaczenia powypaczałeś pragnienia i stałeś się zgorzkniałą wydmuszką, namiastką tego kim byłeś, kim chciałeś być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz