Wypiłem czerwone piwo i odkryłem w
sobie mnóstwo rozszarpanych słów. Słów, których celowo od jakiegoś czasu nie
składam w całość, które od siebie odpycham, które odkładam na później z
nadzieją, że później nie nadejdzie, że nie będzie żadnego jutra i nie będę
musiał nic już mówić. Nie chcę słów, moich słów, Twoich tym bardziej. Słowa nic
już nie znaczą, zupełnie jak spędzona wspólnie noc.
Na spotkanie zabieram wszystkich
chętnych, na których Ty patrzysz niechętnie. Spod stołu wysyłam wiadomości do
Mikosza, dzięki temu czuję się bezpieczniej. Sytuacja jest nierealna, kompletnie
oderwana od rzeczywistości, dlatego też z uśmiechem powtarzam szwedzkie zdanie,
którego znaczenie poznaję kilka minut później, chodziło o dużą butelkę coca
coli, choć wolałbym coś w stylu: chętnie zdzieliłbym cię młotkiem między oczy. Cóż,
dużą butelką coli też mógłbym Cię jebnąć.
Becket włożył w usta Vladimira takie
słowa: Brakowało mi ciebie… a jednocześnie było mi dobrze. Dziwne, co?
Dziwne. Tęsknię za Twoim ciałem, za
zasypianiem przy nim, za przytuleniem, objęciem, za znajomym zapachem, ale nie
wiem, czy jest to równoznaczne z tęsknotą za Tobą.
Otwieram kolejną butelkę i myślę, że
nie chcę się nad tym zastanawiać, ale staje się to coraz trudniejsze, zwłaszcza,
gdy jesteś kilka ulic dalej, w mieszkaniu, które nazywałem Domem. Strasznie to
wszystko popieprzyłeś próbując zrozumieć o co Ci chodzi. Twierdzisz, że dzięki
temu zyskałeś pewność. Szkoda, że ja ją straciłem.