Zezowate Szczęście zjadło mi
trampki. No, może nie w całości, ale mimo tego nie nadają się do użytku. Ukradł
mi też jedną czarną skarpetkę.
Z rozpaczy wypiłem dwa kieliszki
wina i szumiało mi w głowie, co oznacza, iż spadła mi tolerancja na alkohol.
Cofam się w rozwoju, czy wręcz przeciwnie – wkraczam w zaawansowane stadium
alkoholizmu? A może to wino pędzone przez Piotra ma w sobie nadzwyczajną moc.
Rano błękitne niebo zachęciło do
biegu przed siebie, biegłem więc, a para ulatniała się ze mnie kłębami całymi. Pewnie
wyglądałem jak zabiedzony smok. Dobiegłem do sklepu w wiosce nieopodal i
kupiłem paczkę papierosów. Przed chwilą przy kawie rozkoszowałem się pierwszym
z nich, zaraz zapalę drugiego i będę się cieszył nałogiem.
Zezowate Szczęście biega po pokoju z
prędkością torpedy i niszczy wszystko, co stanie mu na drodze. W oczach ma
esencję szaleństwa, a ja nie mam pomysłu na jego wychowanie. Nie chcę zniszczyć
jego osobowości, a równocześnie wolałbym żeby nie demolował domu, nie kradł
długopisów, nie rozwijał rolek papieru toaletowego, nie chował po kątach
przywłaszczonych sobie drobiazgów.
W okolicy szaleje kuna. Wyżera
gospodarzom kurczaki, kaczki, gęsi. Czasami zostawia zabite łupy przed
kurnikami, inne zabiera ze sobą. Nie rozumiem świata drapieżników. Cieszę się
przy tym, że jestem człowiekiem i mogę dokonać wyboru, że mogę żyć zgodnie z
własnym sumieniem. Większość znajomych tego nie rozumie, mają mnie za dziwoląga
i święcie wierzą, że wciąż chodzę głodny nie jedząc mięsa. Ja tylko nie chcę
mieć nic wspólnego z zabijaniem, z obłędem bólu i przerażenia w rzeźniach, z
transportem i hodowlą zwierząt w nieludzkich warunkach. Mam prawo do tego
wyboru, przecież nie narzucam go innym.
Do tego kumulacja złych wieści.
Jedna śmierć niezapowiedziana i przeżuty raka, czyli śmierć zaanonsowana. Boję się
życia, tracenia bliskich osób, ale taka jest kolej rzeczy niestety. Ludzie przychodzą
i odchodzą. Najbardziej przeraża mnie w tym to, że wszystko możemy przeżyć, że
rozdzierający ból któregoś dnia słabnie, a ja idę dalej.
9 komentarzy:
Mam więc potwierdzenie- trampki nie są nieprzemakalne, ani niezniszczalne:)
Zezowate Szczęście musi się wyszumieć. Kiedy dorośnie, nie dasz rady wyciągnąć go z zapiecka :))
Wu, za to są najlepszym środkiem transportu:)
Kiedy koty dorastają? Zacząłem rozważać internat do tego momentu lub wysłanie go na zimę do matki chrzestnej.
Kiedy koty dorastają tego nie wiem.
O ile dobrze dobrze pamiętam matką chrzestną Zezowatego Szczęścia jest Brookini, tak?
To już lepiej internat. To uchroni biednego kocurka przed kompletną demoralizacją:))
A byłeś kiedyś w internacie? Mieszkałeś w akademiku? Brooke przy wspomnieniach stamtąd zdaje się być niewinnym aniołem :)
Nie byłem w internacie, ani w akademiku, ale często wyjeżdżałem na obozy sportowe, a to też się liczy.
I też mam niezłe wspomnienia. Niekończące się imprezy u mnie w pokoju i strumienie taniego alko :))
No...ale to chyba nie za dobrze o mnie świadczy....:p
Jezu! Nie byłeś w akademiku? To tak jakbyś nie studiował ;p no ale ja za to nie byłem nigdy na obozie sportowym i nawet z chóru mnie wyrzucili ;p
Co do butów - on daje Ci do zrozumienia, że czas zamienić trampki na kalosze, dzisiaj jesień się zaczyna, i nie mimozami, a zjedzonymi trampkami:)
Moją okolicę pustoszy Figlarny Lis.
Nie mam siły z nim walczyć gdyż ma piękną rudą kitę. Elektryzujące spojrzenie. icek,
Brooke, dzisiaj? Nie w niedzielę??? Wbiłem sobie do łba, że pierwszego dnia jesieni wracam do siebie, a to wcale nie dzisiaj;/
Icku, nie wiem co rzec, bo rude jest mi nadzwyczaj bliskie, aczkolwiek nie drapieżne... bynajmniej nie w pospolitym sensie:P
Prześlij komentarz