21.09.2012

Poranek


Zezowate Szczęście zjadło mi trampki. No, może nie w całości, ale mimo tego nie nadają się do użytku. Ukradł mi też jedną czarną skarpetkę.

Z rozpaczy wypiłem dwa kieliszki wina i szumiało mi w głowie, co oznacza, iż spadła mi tolerancja na alkohol. Cofam się w rozwoju, czy wręcz przeciwnie – wkraczam w zaawansowane stadium alkoholizmu? A może to wino pędzone przez Piotra ma w sobie nadzwyczajną moc.

Rano błękitne niebo zachęciło do biegu przed siebie, biegłem więc, a para ulatniała się ze mnie kłębami całymi. Pewnie wyglądałem jak zabiedzony smok. Dobiegłem do sklepu w wiosce nieopodal i kupiłem paczkę papierosów. Przed chwilą przy kawie rozkoszowałem się pierwszym z nich, zaraz zapalę drugiego i będę się cieszył nałogiem.

Zezowate Szczęście biega po pokoju z prędkością torpedy i niszczy wszystko, co stanie mu na drodze. W oczach ma esencję szaleństwa, a ja nie mam pomysłu na jego wychowanie. Nie chcę zniszczyć jego osobowości, a równocześnie wolałbym żeby nie demolował domu, nie kradł długopisów, nie rozwijał rolek papieru toaletowego, nie chował po kątach przywłaszczonych sobie drobiazgów.

W okolicy szaleje kuna. Wyżera gospodarzom kurczaki, kaczki, gęsi. Czasami zostawia zabite łupy przed kurnikami, inne zabiera ze sobą. Nie rozumiem świata drapieżników. Cieszę się przy tym, że jestem człowiekiem i mogę dokonać wyboru, że mogę żyć zgodnie z własnym sumieniem. Większość znajomych tego nie rozumie, mają mnie za dziwoląga i święcie wierzą, że wciąż chodzę głodny nie jedząc mięsa. Ja tylko nie chcę mieć nic wspólnego z zabijaniem, z obłędem bólu i przerażenia w rzeźniach, z transportem i hodowlą zwierząt w nieludzkich warunkach. Mam prawo do tego wyboru, przecież nie narzucam go innym.

Do tego kumulacja złych wieści. Jedna śmierć niezapowiedziana i przeżuty raka, czyli śmierć zaanonsowana. Boję się życia, tracenia bliskich osób, ale taka jest kolej rzeczy niestety. Ludzie przychodzą i odchodzą. Najbardziej przeraża mnie w tym to, że wszystko możemy przeżyć, że rozdzierający ból któregoś dnia słabnie, a ja idę dalej.


9 komentarzy:

Wu pisze...

Mam więc potwierdzenie- trampki nie są nieprzemakalne, ani niezniszczalne:)

Zezowate Szczęście musi się wyszumieć. Kiedy dorośnie, nie dasz rady wyciągnąć go z zapiecka :))

Mrówka pisze...

Wu, za to są najlepszym środkiem transportu:)

Kiedy koty dorastają? Zacząłem rozważać internat do tego momentu lub wysłanie go na zimę do matki chrzestnej.

Wu pisze...

Kiedy koty dorastają tego nie wiem.

O ile dobrze dobrze pamiętam matką chrzestną Zezowatego Szczęścia jest Brookini, tak?

To już lepiej internat. To uchroni biednego kocurka przed kompletną demoralizacją:))

Mrówka pisze...

A byłeś kiedyś w internacie? Mieszkałeś w akademiku? Brooke przy wspomnieniach stamtąd zdaje się być niewinnym aniołem :)

Wu pisze...

Nie byłem w internacie, ani w akademiku, ale często wyjeżdżałem na obozy sportowe, a to też się liczy.
I też mam niezłe wspomnienia. Niekończące się imprezy u mnie w pokoju i strumienie taniego alko :))

No...ale to chyba nie za dobrze o mnie świadczy....:p

Mrówka pisze...

Jezu! Nie byłeś w akademiku? To tak jakbyś nie studiował ;p no ale ja za to nie byłem nigdy na obozie sportowym i nawet z chóru mnie wyrzucili ;p

Unknown pisze...

Co do butów - on daje Ci do zrozumienia, że czas zamienić trampki na kalosze, dzisiaj jesień się zaczyna, i nie mimozami, a zjedzonymi trampkami:)

Anonimowy pisze...

Moją okolicę pustoszy Figlarny Lis.
Nie mam siły z nim walczyć gdyż ma piękną rudą kitę. Elektryzujące spojrzenie. icek,

Mrówka pisze...

Brooke, dzisiaj? Nie w niedzielę??? Wbiłem sobie do łba, że pierwszego dnia jesieni wracam do siebie, a to wcale nie dzisiaj;/

Icku, nie wiem co rzec, bo rude jest mi nadzwyczaj bliskie, aczkolwiek nie drapieżne... bynajmniej nie w pospolitym sensie:P