Po przebudzeniu we
włosach odkrył zapach perfum. Dmuchnął na kosmyk opadający mu na
twarz i uśmiechnął się sam do siebie, po czym sturlał się na
podłogę i przeciągnął, aż coś złowieszczo zatrzeszczało w
biodrach. Sięgnął po telefon i znów się uśmiechnął. Czuł się
trochę jak zdrowo jebnięty pajac, ale nic sobie z tego nie robił i
z uśmiechem na twarzy podreptał zaparzyć pierwszą kawę. W kuchni
mina mu zrzedła i z małego gołąbka pokoju przeistoczył się w
Charlesa Mansona rządnego krwi i ofiar. Trzaskał wszystkim, co mu
wpadło w ręce. Jeden worek śmieci wyniósł pod drzwi jednego
współlokatora, drugi postawił pod pokojem drugiego. Znalezioną w
zlewie torebką herbaty, oblepioną okruchami i innymi farfoclami,
cisnął przez cały korytarz, aż plasnęła o drzwi Pimpusia
Sadełko, po których zjechała na podłogę zostawiając za sobą
ślimaczy ślad. Wyjął z szafki mleczko do czyszczenia i szorował,
szorował, szorował, aż pidżama w króliczki zrobiła się mokra
od piany rozpryskującej się we wszystkich kierunkach. Miss Mokrego
Podkoszulka, kurwa mać, tylko dłoni nie mogę nikomu pokazywać, bo
zniszczone detergentami, pomyślał i podetknął sobie pod nos
pasemko włosów, które wymsknęło się z ciasno związanego
kucyka. Sama chemia. Po zapachu perfum nie było już prawie śladu.
Zniknął. Przez chwilę zastanawiał się czy ich właściciel też
zniknie z jego życia, jak to zazwyczaj bywa z facetami i ile czasu
mu to zajmie?
Ile razy można
zaczynać żyć od nowa? Aż wreszcie się uda? Aż trafi się w
odpowiednie trybiki? Tylko skąd brać na to siłę? Coś w środku
wstrzymuje oddech w podekscytowaniu i szepcze, że trzeba wciąż
próbować. A później pojawia się myśl, że chciałby umrzeć w
dniu, w którym spadnie pierwszy śnieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz