16.09.2015

Marzenia i najcudowniejszy z dni, czyli witaj w domu Alcesamina

Kiedyś usłyszał: Dobrze, że marzenia nic nie kosztują. Zagotowało się w nim i wzburzyło wszystko, co tylko mogło. Marzenia w chuj kosztują i są chuja warte! pomyślał, ale nie pamięta, co odpowiedział. Pewnie nic. Znając siebie z tamtego okresu, zamknął się w sobie i milczał przez kilka dni. A może nie milczał.

Marzył od zawsze i choć dosyć szybko zorientował się, jaką cenę trzeba nieraz za to zapłacić, nie zrezygnował z tej niewątpliwie jednej z niewielu w jego życiu przyjemności. Marzył w środku dnia, ciemną nocą, szarymi porankami i chyba jedynie w pracy trzymał wodze fantazji w garści, by móc sumiennie wypełniać swoje obowiązki.

Czasami wymarzył sobie coś wielkiego, zupełnie jak koncert Placebo kilka lat temu. Mydlane bańki i ukochane niegdyś dźwięki słyszane na żywo. Mógł się kołysać wraz z nimi, a później paść na zimną podłogę mieszkania przyjaciółki i nie dowierzać w spełnienie. Innym razem marzył o miłości, lecz do tej nie miał szczęścia. Często też marzył o książce. Książce, która dziś trafiła do jego domu. Czekał na nią wiele lat, a gdy już była w zasięgu ręki, internetowa księgarnia zrobiła wszystko, by czekał jeszcze dłużej. Tydzień po dniu premiery przyniósł ją wreszcie do domu. Kurz zdążył pokryć już wszystkie wysprzątane na jej przybycie kąty, ale jak feta to feta! Otworzył winno, zapalił papierosa i zaczął czytać:

„Padło na Poznań! Nie było próby innego wyboru ani do końca jasnych pobudek. Tylko Poznań! Poznań i już! Finito! Kaput! Amen! Puknął palcem w rozłożoną na sosnowym biurku mapę i trafił w Poznań. Popatrzył, przechylił głowę w lewą stronę i mruknął:
- No to Poznań."

Gdy tylko dostał do ręki przesyłkę zaczął się uśmiechać. Zębami rozerwał taśmy ją spowijające i spośród tekturek wyłoniło się to, czego nie mógł się doczekać. Rozciągnięte uśmiechem usta w ryzach trzymały chyba jedynie uszy, które swoją drogą wcale nie odstają, a pomimo tego uśmiech ten wydawał się zataczać koła wokół głowy. Zważył Książkę w dłoniach. Obejrzał przód, tył, grzbiet. Powąchał. Tak pachnie szczęście, myliłeś się Mimi twierdząc kiedyś, że to inny zapach – tamten, to było niemrawe preludium do tego, co poczułem dzisiaj, pomyślał i uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile był w stanie. 

„Zrodziłem się w noc tak zwykłą i przeciętną, tak normalną do szpiku kości, że aż wstyd przyznać, że się w taką noc zrodziło. Dlatego moja niewidzialność w pewnym sensie chroni mnie przed pytaniem: „skąd jesteś”, czy też jego wariantami: „where are you from” czy „woher komst du”, i tak dalej. Nawet gdyby ktoś wydukał podobne pytanie, odpowiedź udzielona w mym ojczystym języku i tak nie zostałaby zrozumiana, bo nawet student mojego języka miałby problem z przetłumaczeniem sobie zdania: „Zrodziłem się z potrzeby opisywania, pisania i notowania, zrodziłem się z myśli o samotności i potrzeby otworzenia do kogoś gęby”. Więc zjawiłem się ja o cechach odwrotnie proporcjonalnych do cech owej nocy i ten ktoś, kto mnie przywołał, ucieszył się, a najbardziej z tego, że byłem od początku wyposażony w tę moją niewidzialność dla otoczenia i widzialność dla niego. Nie przejmował się nawet tym, że moja niewidzialność nie wykluczała mojej fizyczności, a co za tym idzie namacalności, dotykalności. Nie było mnie dla oczu, ale jak się na mnie wlazło ciałem, to ciało wiedziało, że wlazło w coś, czego oczy nie widzą, ale fizyczna cielesna powłoka odczuwa.
Ogon Gustawa uderzył o poduszkę trzykrotnie, z poduszki zakurzyło się, Mrówka zawstydził się, a kot zaczął kolejną opowieść.”

To dopiero początek góry lodowej historii, które opowie Wam Gustaw za pomocą Niklasa Paypera i jego książki „ALCESAMINA”.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

A dedykacja jest? Bo ja chce z dedykacją:-) icek

Mrówka pisze...

Czymże jest dedykacja, wobec szczęścia tak rzadko nawiedzającego :D

Anonimowy pisze...

No, zgadza sie:-)

Maganuna pisze...

Ojej, już jest? To muszę nabyć!

Mrówka pisze...

Koniecznie :)

Maganuna pisze...

Nabyłam! Ale dopiero w listopadzie do mnie przyjedzie do zagranicy...

Mrówka pisze...

Powiadają na mieście, że im dłużej się czeka, tym lepiej smakuje :D