Kiedyś usłyszał: Dobrze, że marzenia nic nie
kosztują. Zagotowało się w nim i wzburzyło wszystko, co tylko mogło.
Marzenia w chuj kosztują i są chuja warte! pomyślał, ale nie pamięta, co
odpowiedział. Pewnie nic. Znając siebie z tamtego okresu, zamknął się w sobie i milczał przez kilka dni. A może nie milczał.
Marzył od zawsze i choć dosyć szybko zorientował
się, jaką cenę trzeba nieraz za to zapłacić, nie zrezygnował z tej niewątpliwie
jednej z niewielu w jego życiu przyjemności. Marzył w środku dnia, ciemną nocą, szarymi
porankami i chyba jedynie w pracy trzymał wodze fantazji w garści, by móc sumiennie wypełniać swoje obowiązki.
Czasami wymarzył sobie coś wielkiego, zupełnie
jak koncert Placebo kilka lat temu. Mydlane bańki i ukochane niegdyś dźwięki
słyszane na żywo. Mógł się kołysać wraz z nimi, a później paść na zimną podłogę
mieszkania przyjaciółki i nie dowierzać w spełnienie. Innym razem marzył o
miłości, lecz do tej nie miał szczęścia. Często też marzył o książce. Książce,
która dziś trafiła do jego domu. Czekał na nią wiele lat, a gdy już była w
zasięgu ręki, internetowa księgarnia zrobiła wszystko, by czekał jeszcze
dłużej. Tydzień po dniu premiery przyniósł ją wreszcie do domu. Kurz zdążył
pokryć już wszystkie wysprzątane na jej przybycie kąty, ale jak feta to feta!
Otworzył winno, zapalił papierosa i zaczął czytać:
„Padło na
Poznań! Nie było próby innego wyboru ani do końca jasnych pobudek. Tylko
Poznań! Poznań i już! Finito! Kaput! Amen! Puknął palcem w rozłożoną na
sosnowym biurku mapę i trafił w Poznań. Popatrzył, przechylił głowę w lewą
stronę i mruknął:
- No to
Poznań."
Gdy tylko dostał do ręki przesyłkę zaczął się
uśmiechać. Zębami rozerwał taśmy ją spowijające i spośród tekturek wyłoniło się
to, czego nie mógł się doczekać. Rozciągnięte uśmiechem usta w ryzach trzymały
chyba jedynie uszy, które swoją drogą wcale nie odstają, a pomimo tego uśmiech ten wydawał się zataczać koła wokół głowy. Zważył Książkę
w dłoniach. Obejrzał przód, tył, grzbiet. Powąchał. Tak pachnie szczęście,
myliłeś się Mimi twierdząc kiedyś, że to inny zapach – tamten, to było niemrawe
preludium do tego, co poczułem dzisiaj, pomyślał i uśmiechnął się jeszcze
szerzej, o ile był w stanie.
„Zrodziłem
się w noc tak zwykłą i przeciętną, tak normalną do szpiku kości, że aż wstyd
przyznać, że się w taką noc zrodziło. Dlatego moja niewidzialność w pewnym
sensie chroni mnie przed pytaniem: „skąd jesteś”, czy też jego wariantami: „where
are you from” czy „woher komst du”, i tak dalej. Nawet gdyby ktoś wydukał
podobne pytanie, odpowiedź udzielona w mym ojczystym języku i tak nie zostałaby
zrozumiana, bo nawet student mojego języka miałby problem z przetłumaczeniem
sobie zdania: „Zrodziłem się z potrzeby opisywania, pisania i notowania,
zrodziłem się z myśli o samotności i potrzeby otworzenia do kogoś gęby”. Więc
zjawiłem się ja o cechach odwrotnie proporcjonalnych do cech owej nocy i ten
ktoś, kto mnie przywołał, ucieszył się, a najbardziej z tego, że byłem od
początku wyposażony w tę moją niewidzialność dla otoczenia i widzialność dla
niego. Nie przejmował się nawet tym, że moja niewidzialność nie wykluczała
mojej fizyczności, a co za tym idzie namacalności, dotykalności. Nie było mnie
dla oczu, ale jak się na mnie wlazło ciałem, to ciało wiedziało, że wlazło w coś,
czego oczy nie widzą, ale fizyczna cielesna powłoka odczuwa.
Ogon
Gustawa uderzył o poduszkę trzykrotnie, z poduszki zakurzyło się, Mrówka
zawstydził się, a kot zaczął kolejną opowieść.”
To dopiero początek góry
lodowej historii, które opowie Wam Gustaw za pomocą Niklasa Paypera i jego książki
„ALCESAMINA”.
7 komentarzy:
A dedykacja jest? Bo ja chce z dedykacją:-) icek
Czymże jest dedykacja, wobec szczęścia tak rzadko nawiedzającego :D
No, zgadza sie:-)
Ojej, już jest? To muszę nabyć!
Koniecznie :)
Nabyłam! Ale dopiero w listopadzie do mnie przyjedzie do zagranicy...
Powiadają na mieście, że im dłużej się czeka, tym lepiej smakuje :D
Prześlij komentarz