4.12.2013

Podobno najgorszy ból zadajemy sobie sami



Przymknął powieki, pod którymi automatycznie zbierały się łzy, te małe kropelki rozczarowania, rozdarcia, rozpaczy. Przełknął jednak zdenerwowanie, aż gardło zabolało. Zaczął od nowa.

Przymknął powieki i rozchylił usta, jak gdyby w oczekiwaniu na ciało Chrystusa. Pozycja prosząca o wybaczenie, ale on miał ochotę błagać o litość, o przerwanie tej chorej sytuacji i zapewnienia, że to żart tylko, że sprawdzanie granic, że jak daleko można się posunąć, gdy się twierdzi, że miłość się czuje. Pragnął ulecieć, zniknąć, w jakiś magiczny sposób wymknąć się z sytuacji, w której się znalazł i nie potrafił samodzielnie z niej wybrnąć. Świat przestał istnieć i wszystko, co działo się z jego ciałem było gdzieś obok. Zastanawiał się, czy właśnie tu przebiega granica tego, co może znieść, co się z nim stanie, gdy ją przekroczy, czy ta chwila zniszczy go na zawsze, czy też nasyci się nim i odpłynie w niepamięć. 

Coś mu się wymknęło spod kontroli i już nigdy nie wróci do siebie, nie będzie taki sam. Pozwolił się złamać ostatecznie. Zniósł wszystko, ale wciąż nie potrafi podnieść się po upokorzeniu. Bierna zgoda miała udowodnić, jak wiele można zrobić dla drugiego człowieka. Udowodniła mu jedynie, że przegrał siebie.

Brak komentarzy: