Pamięć ma to
do siebie, że lubi fałszować obrazy. Łagodzi je, wyrównuje kontury, lub w przypadku, gdy wspomnienia są nie do zniesienia, wymazuje je niczym dziecko
pachnącą gumką myszką, by łatwiej było iść przez każdy kolejny dzień. Może dlatego
nigdy nie lubił zdjęć, wolał obrazy. Zdjęcia ukazują rzeczywistość w pełnej
krasie, bez względu na jej brzydotę, a rzeczywistość często bywa wrogiem nie do
pokonania. Wygrać z nią można czasami jedynie popadając w szaleństwo, lub idąc
jeszcze dalej, ale dalej idą tylko totalni pomyleńcy, tacy, którzy nawet ze
swoim szaleństwem nie mogą odnaleźć komfortu chwili.
Szaleństwa w
sobie nie posiadał, a może nie potrafił go wtedy odkryć, choć liczył na złe
geny po Maćku, miastowym dziwolągu przemierzającym okolicę na starym,
skrzypiącym rowerze. Maćku z rozwianymi wiatrem siwymi włosami, szarymi,
wodnistymi oczami i marsem na czole. Maciek był jego wujkiem, stryjkiem, czy
kimś takim. Skoligaceni byli dzięki Buni i jej niemieckiej macosze, która była
zła, a zła była dlatego, że była Niemką,
jak mawiała zawsze Bunia, ale w tym przypadku Mrówka nie dawał wiary, bo jak
można być złym tylko dlatego, że przyszło się komuś urodzić w danym kraju? Może
to świat powoduje, że ludzie stają się źli? Nie wiedział tego wtedy, i nie wie
teraz. Zło po prostu istnieje i czasem kogoś capnie za szmaty, i wtedy ludzie
robią złe rzeczy.
Maciek urodził
się zdrowy, polsko – niemiecka krew burzyła się w nim 20 lat, aż wreszcie
wezbrała ogromną falą i zalała świat Maćka szaleństwem. Miejscowi do dziś
powiadają, że to z nadmiaru nauki Maciek oszalał, że studiowanie budownictwa
okrętów pomieszało mu w głowie, bo przecież wcześniej normalny był z niego chłopak. A później wielki
świat go pochłonął i wypluł, o, takiego dziwaka mamroczącego do siebie pod
nosem. Myśli jednak Mrówka, że Maciek zrobił wszystkich w bambuko i stworzył
swój schizofreniczny świat, schował się w nim przed wojną i jej niedorzecznością,
przed ludźmi wypełnionymi ohydą i brzydotą, przed złą matką i smutkiem życia w tamtych czasach. Ukrył się w
sobie najgłębiej jak tylko potrafił, by to przetrwać, by przeżyć.
Czasami Maciek
wyściubiał nos z tego swojego środka bezpiecznego i pomagał Mrówce odśnieżać
ścieżkę przez ogród, rower naprawiać, trawę grabić, węgiel do sztajerka wrzucić.
W rodzinie nazywali go Głupim Maciunem, lub w skrócie po prostu Maciunem. Mrówka
mówił do niego wujku, a on się wtedy uśmiechał i odwracał zdziwiony, że ktoś
może tak do niego mówić i jakby niedowierzał w te słowa. Mówili jednak mało, i choć
Mrówka spragniony był paplania jęzorem, dostroił się do fal, na których nadawał
Maciek. Pracowali przeważnie w ciszy. Cisza stawała się przyjazna i ciepła, gdy wypełniali ją ukradkowymi
spojrzeniami i uśmiechami, niby to do siebie, niby ot tak, gdzieś do własnych myśli. Mrówka lubił
to maćkowe szaleństwo, a Maciek lubił chyba Mrówkę, bo ten był jedyną osobą w
rodzinie, do której się dobrowolnie i sam z siebie odzywał, może wyczuwając w
nim od dziecka zadatki na następcę tronu, na kolejnego rodzinnego wariata, godnego
go zastąpić, gdy on już nie będzie miał siły świrować?
Cdn.
Inspired by Brooke
4 komentarze:
Dla mnie bomba:) ech:)
Ha! Nie masz wyjścia, musi Ci się podobać, skoro zostałaś mą Muzą :D
wcale nie musi, nie mam tego w kontrakcie:)
Yyy, to ten tego, zwijam kramik :P
Prześlij komentarz