4.06.2013

Gdzie jest Wally?






Minął trudny dzień. Trudny zawodowo. Może dzięki temu nie myślał o swojej sytuacji. Skupił się na tym, co najważniejsze. Wracając z pracy trzęsły mu się ręce. Nie jest stworzony do podejmowania decyzji ważących czyjeś losy, zwłaszcza małych człowieczków, jeszcze nie do końca ukształtowanych, a już naznaczonych przez pochodzenie, urodzenie, głupotę i nieodpowiedzialność rodziców. Jadąc autobusem myślał, że ludzie powinni przechodzić testy psychologiczne przed otrzymaniem pozwolenia na założenie rodziny; winni składać zeznania podatkowe i oświadczenia o poczytalności; winni udowadniać, że są godni posiadania dziecka, istoty od nich całkowicie zależnej i często przez nich niszczonej.

Chcąc odreagować stres wstąpił do sklepu. Kupił dwa kubki retro i torebkę lizaków w prążki; później dodał do tego pół litra wódki cynamonowej i imbirowy napój. Wróciwszy do domu zaparzył zieloną herbatę i zdał sobie sprawę z tego, że niczego nie jadł. Nie był jednak głodny, a na samą myśl o włożeniu czegokolwiek do ust robiło mu się słabo. Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Skończył się żel rabarbarowy. Wyrzucił pustą butelkę i założył ubranie. Bluzka w biało – czerwone paski, zupełnie jak ta Wally’ego. Przemknęła mu dzika myśl, że powinien teraz wyjść na ulicę, zgubić się w tłumie, a nuż ktoś wciąż szuka Wallego i znajdzie go przypadkiem, ucieszy się na jego widok, przytuli i zabierze do domu, jako kogoś, kogo od zawsze szukał i wreszcie znalazł. Pomysł spalił na panewce, gdy usłyszał wiatr za oknem. Wiatr zawsze źle na niego wpływał, wyzwalał niepokój. Wsunął stopy w bamboszki z czerwonymi kokardami i pomaszerował do siebie. Myśl o napisaniu opinii do sądu odsunął od siebie możliwie jak najdalej. Zresztą jak kilka innych, które mielą mu się ostatnio w głowie. Zawijając się w koc obiecał sobie, że nie będzie przejmował się ludźmi, że nie będzie ich do siebie dopuszczał zbyt blisko, wytyczy granice, których nikt nie przekroczy. I przed oczami stanął mu Janek. Janek, który dopiero co zawitał w ich świecie, a już opowiedział swoją zawiłą i smutną historię. Przychodzi do komnaty, siada w fotelu i wylewa z siebie potoki słów, zupełnie jakby siedział u psychoanalityka. Jak dziwne jest to, że mówią do niego zazwyczaj ludzie, których nie ma ochoty słuchać i tylko niemrawo uśmiecha się lewym kącikiem ust, przechyla głowę na prawe ramię i myśli sobie: Jasiu idź już sobie, bo jesteś jak wampir, który wysysa ze mnie energię, a jeśli chodzi o wampiry, to wolałbym Goshę z jego ciętym humorem i diamentowym kolczykiem.

Brak komentarzy: