Minął trudny
dzień. Trudny zawodowo. Może dzięki temu nie myślał o swojej sytuacji. Skupił się
na tym, co najważniejsze. Wracając z pracy trzęsły mu się ręce. Nie jest
stworzony do podejmowania decyzji ważących czyjeś losy, zwłaszcza małych
człowieczków, jeszcze nie do końca ukształtowanych, a już naznaczonych przez
pochodzenie, urodzenie, głupotę i nieodpowiedzialność rodziców. Jadąc autobusem
myślał, że ludzie powinni przechodzić testy psychologiczne przed otrzymaniem
pozwolenia na założenie rodziny; winni składać zeznania podatkowe i
oświadczenia o poczytalności; winni udowadniać, że są godni posiadania dziecka,
istoty od nich całkowicie zależnej i często przez nich niszczonej.
Chcąc odreagować
stres wstąpił do sklepu. Kupił dwa kubki retro i torebkę lizaków w prążki;
później dodał do tego pół litra wódki cynamonowej i imbirowy napój. Wróciwszy do
domu zaparzył zieloną herbatę i zdał sobie sprawę z tego, że niczego nie jadł. Nie
był jednak głodny, a na samą myśl o włożeniu czegokolwiek do ust robiło mu się
słabo. Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Skończył się żel rabarbarowy. Wyrzucił
pustą butelkę i założył ubranie. Bluzka w biało – czerwone paski, zupełnie jak
ta Wally’ego. Przemknęła mu dzika myśl, że powinien teraz wyjść na ulicę,
zgubić się w tłumie, a nuż ktoś wciąż szuka Wallego i znajdzie go przypadkiem,
ucieszy się na jego widok, przytuli i zabierze do domu, jako kogoś, kogo od
zawsze szukał i wreszcie znalazł. Pomysł spalił na panewce, gdy usłyszał wiatr
za oknem. Wiatr zawsze źle na niego wpływał, wyzwalał niepokój. Wsunął stopy w
bamboszki z czerwonymi kokardami i pomaszerował do siebie. Myśl o napisaniu
opinii do sądu odsunął od siebie możliwie jak najdalej. Zresztą jak kilka
innych, które mielą mu się ostatnio w głowie. Zawijając się w koc obiecał
sobie, że nie będzie przejmował się ludźmi, że nie będzie ich do siebie
dopuszczał zbyt blisko, wytyczy granice, których nikt nie przekroczy. I przed oczami
stanął mu Janek. Janek, który dopiero co zawitał w ich świecie, a już
opowiedział swoją zawiłą i smutną historię. Przychodzi do komnaty, siada w
fotelu i wylewa z siebie potoki słów, zupełnie jakby siedział u
psychoanalityka. Jak dziwne jest to, że mówią do niego zazwyczaj ludzie,
których nie ma ochoty słuchać i tylko niemrawo uśmiecha
się lewym kącikiem ust, przechyla głowę na prawe ramię i myśli sobie: Jasiu idź
już sobie, bo jesteś jak wampir, który wysysa ze mnie energię, a jeśli chodzi o
wampiry, to wolałbym Goshę z jego ciętym humorem i diamentowym kolczykiem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz