6.03.2013

mów do mnie

Siedząc z kubkiem kawy zastanawiam się, co pokazała mi Gwiazda, gdy zakładałem trampki tuż przed wyjściem do pracy.

Może był to nowy zapach, którym otuli swe śniade ciało wieczorem, gdy będzie szła na spotkanie ze swoim byłym, znów obecnym chłopcem.

Może była to książka o miłości, która pomaga jej zrozumieć uczucia, a którą usilnie próbuje mi wcisnąć, ale ja się wciąż bronię, bo przecież rozumiem. Miłości nie trzeba mi tłumaczyć, jest dla mnie naturalna jak oddychanie i równie potrzebna, by przetrwać.

Czytam kilka akapitów Fal, V. Woolf i zachwycam się płynnym rytmem słów, ich pięknem, delikatnością i siłą z jaką do mnie docierają. Siedem par oczu spogląda na czerwony kwiat tworząc go, a może jedynie dopełniając.

Patrzę w stronę okna. Drzewa pozbawione jeszcze liści zdają się być nagie i bezbronne. Nad nimi jasny błękit nieba, do którego nieśmiało się uśmiecham. Chwilę siedzę w bezruchu i jedynie ciche pomruki komputera uzmysławiają mi, że poza mną istnieje świat, którego w tym momencie nie widzę. Gdy umrę, też będzie istniał. Pozostanie niewzruszony, gdy dla mnie jego obraz zgaśnie na zawsze. Pęknę jak mydlana bańka, rozprysnę się kropelkami wspomnień, przez jakiś czas będę wilgotnym śladem na membranie pamięci, a później wspomnienia się zatrą. Pozostanę jedynie na kartach powieści, jako ja nie ja i nikt nie będzie wiedział, że to były moje sny i słowa, bo prawda miesza się z fikcją i wszystko staje się nieprawdopodobne.

Pocieram dłonią brodę, głowę przechylam na prawe ramię i myślę nad ulotnością człowieka. Jak to możliwe, że ludzie pojawiają się w moim życiu znikąd, oswajają mnie powoli jak dzikie zwierzątko, głaszczą słowami, wzbudzają we mnie potrzebę posiadania człowieka, której od lat usilnie staram się wyzbyć. Zostało kilka osób. Na palcach lewej dłoni rysuję oczka i uśmiechy Pięciu Wspaniałych, których kocham, i bez których byłoby mi bardzo źle. Im potrafię wszystko wybaczyć.

Myśli przerywa brutalny dźwięk domofonu. Otwieram drzwi i idę do kuchni wstawić wodę na herbatę. Na stole dwa kubki, cukierniczka, miód, orkiszowe ciastka z ziarenkami sezamu. Początkowo moje ciało jest skrępowane, garbi się i zasysa do wewnątrz, chcę być jak najmniejszy, by o nic nie zawadzić, niczego nie zepsuć, nie dotknąć. Przez chwilę zastanawiam się po co to napięcie, przecież wszystko, co najgorsze mamy już za sobą, a skoro to nas nie zniechęciło, nie odepchnęło na dobre od siebie, to mogę być po prostu zwykłym sobą, nie muszę się denerwować. Odpuszczam więc i z wrażenia wylewam kawę tuż obok rozchylonych warg. Śmieje się ze mnie, gdy z zawstydzeniem wycieram dłonią brodę i mówię - ups, nie trafiłem. Sytuacja się rozluźnia. Opieram stopy na jego kolanach i czuję, że jest dobrze, naturalnie, że mogę tak na wpół leżąc paplać w nieskończoność.

Było przyjemnie i cieszę się, że wciąż potrafię dziwić się światu, który ma przede mną wiele tajemnic.

- Mam ochotę na michałka.
- Co?
- Mam ochotę na michałka.
-A, na michałka! - mówi zdziwiony i zatacza się od śmiechu - Zrozumiałem: Mów do mnie chałka.

Brak komentarzy: