Zostaw. No przestań. Śpię jeszcze. - powiedziałem tuż po przebudzeniu. Z jeszcze zamkniętymi powiekami jedną ręką odganiałem natrętnego kochanka, a drugą naciągałem kołdrę po same uszy. Po jakimś czasie obudziła się świadomość i wścibskie oko wyprysło spod pierzyny. Wraz z okiem wystrzelił korpus i aż usiadłem z wrażenia rozglądając się chciwie po łóżku, z niedowierzaniem zaglądając pod poduszki, czy oby tam się nie ukryłeś. Po minucie dotarło do mnie, że to jedynie lepki sen oplótł mnie zbyt silnie bym mógł się z niego wydostać za pierwszy podejściem. Musiałem z nim chwilę walczyć, jak z Tobą czasami.
Dawno mi się nie śniłeś. Nie spodziewałem się wiec Ciebie, zwłaszcza, że wczorajszej nocy śnił mi się chłopiec o uszach elfa. Chłopiec, który mnie głaszcząc ugłaskał i byłem spokojny, i było mi tak przyjemnie, jak tylko przyjemnie być może, gdy dłoń głaszcze ciało ukryte pod cienką warstwą bawełny. Niewinność doznań, o której przy Tobie często musiałem zapominać. Potrafiłeś mnie jednak nią zaskoczyć, niespodziewanie szorstki trombocyt zamieniał się w czułego kota.
Śniłeś mi się dziwnie. Jak wtedy, gdy nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wejść do mieszkania, a już leżałem pomiędzy butami rozrzuconymi w korytarzu i z jednej strony czułem się jak pajacyk, którym się bawisz kiedy tylko najdzie Cię ochota i było mi z tym źle, a z drugiej strony chciałem właśnie tego, właśnie tak. Podobała Ci się moja dychotomia pragnień.
Często użalałem się nad sobą i w złości, krzyczałem, że ktoś tak się zachowujący nie może kochać, że miłości nie zapisuje się na ciele ukochanej osoby siniakami. Ale taka była nasza miłość. Codzienna walka, w której zatracaliśmy się bez reszty.
Kiedyś ktoś doradził mi, bym Cię poszatkował, wcisnął w tabelkę z plusami i minusami. Protestowałam, ale w którymś momencie, wściekły po kłótni o Twój wyjazd, usiadłem w kącie i podzieliłem Cię na wady i zalety. Wynik był niekorzystny dla nas obu - kochałem człowieka zbudowanego w większości z wad. Później długo w sobie wrzeszczałem, że człowieka nie można wcisnąć w tabelki, w matematyczne równania, że to jest chore i nieludzkie, że trzeba być kurewsko wyrachowanym, żeby coś takiego robić i za pomocą plusów i minusów decydować o przyszłości, o uczuciach i o tym, kim jesteś. Bo cóż z tego, że wyszło więcej minusów? Miałem Ci powiedzieć spierdalaj, bo mi wyszło w tabelce, że nie powinienem Cię kochać?!
Wszystko nam się pomieszało, ale zawsze bronię Cię z zaciętością lwicy, która chroni swoje małe przed wrogiem, gdy ktoś próbuje na Tobie psy wieszać. Bo ja Cię znam. Ja wiem i tak wiele mam za uszami, że gdyby mi przyszło się z tego spowiadać, zdarłbym sobie gardło i nie otrzymał rozgrzeszenia.
Pamiętam jak turlaliśmy się w zaspach, a wcześniej wtulaliśmy się w siebie, próbując oddać sobie wzajemnie własne ciepło, bo w domku w ogrodzie nie działały kaloryfery, i tańczyliśmy do rosyjskiego reggae, i zaśmiewaliśmy do łez, do utraty tchu. poznawaliśmy siebie kiedyś każdego dnia rozmawiając o wszystkim, zadając mnóstwo pytań, szukając w sobie odpowiedzi, słuchając siebie. Obserwowaliśmy swoje zachowania, reakcje w abstrakcyjnych dla nas sytuacjach, wypracowywaliśmy własne rytuały, tworzyliśmy wspólny język. Czasami siedząc naprzeciw siebie stroiliśmy twarze w głupie miny, ja do perfekcji doszedłem w zezie zbieżnym, a Ty przewracałeś gałkami ocznymi tak, że widać było jedynie białka, piszczałem wtedy nieznośnie i machałem rękami odganiając Ciebie od siebie, byś w snach mnie taki nie prześladował. A teraz żałuję, że Cię wtedy odpychałem, bo tylko w snach mogę bez obawy Ciebie dotykać. Popieprzone to życie, nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz