1.11.2012

Zatrzasnąć w głowie drzwi



Rano wychodzę z domu i biegnę przed siebie. Obłoczki pary umykają w ciszę poranka, a ja nie czuję nic prócz zimna. Znów próbuję uciec przed sobą i myślami.

Po powrocie do mieszkania czarny kubek białej kawy, papieros i książka, którą dałeś mi wczoraj tuż po tym jak, tuż przed tym gdy. Książka o bezwarunkowej miłości. 

Jaka jest moja miłość? Jaki jestem ja? Gwiazda mówi, że jestem zwyczajnie głupi, to i miłość pewnie jest głupia i zwyczajna, ale na tę chwilę nie chcę innej.

Oparty o puchatą poduszkę przewracam kolejne strony i podświadomie wyczuwam, że kolejny raz mi się nie udało. Zrywam się z fotela i pędzę po tabletkę. Rozgryźć. Połknąć. Niech już zacznie działać. Teraz! Natychmiast! Bo zaraz z oczu trysną łzy, bo serce mi pęknie i tym razem tego nie zniosę.

Zasypiam. Telefon dzwoni i dzwoni, a ja nie mam siły po niego sięgnąć, nie mam siły wydobyć z siebie głosu. W czasach, kiedy mieszkałem jeszcze w Miasteczku stworzyłem bardzo małe miejsce, w którym nic nie istnieje. Trzeba się w nim skulić, by się zmieścić. Zamknąć oczy i uwierzyć, że jest bezpiecznie. W Miasteczku wszystko było wrogie i złe. Hałas rozdzierał ściany i rozlewał się w głowie. Z każdej strony mogłem się spodziewać jedynie ataku. Na zewnątrz czyhał strach, więc musiałem upychać się do wewnątrz, tak by nic nie wystawało, bym stał się niewidzialny. 

Już nie chcę się chować. Chcę wyeliminować potrzebę znikania.

Brak komentarzy: