Mrówkę obudziły nad ranem głośne
wrzaski. Otworzył oczy i zaspany wsłuchiwał się w odgłosy. Coś wrzeszczy - pomyślał. Coś
wrzeszczy w pokoju. W moim pokoju! Spanikowany zerwał się z łóżka, aż
zakręciło mu się w głowie i pozwolił sobie na gwałtowne opadnięcie ciała na
pościel. Wrzaski zamieniły się w chrobotanie. Chrobotanie natomiast przeszło w
odgłosy, których Mrówka wolałby nie słyszeć.
Było
nie kraść mi pasztecika z kapustą i grzybami wieśniaku. – powiedział w
kierunku komody, a dokładniej kuwety, która stała za nią. Po jakiejś minucie po
pokoju rozszedł się zapach, który nie budził żadnych wątpliwości – Zezowate Szczęście
pogoniła sama Mateczka Natureczka i ukarała go za złodziejstwo.
Wstał i klapiąc bosymi stopami po
parkiecie zawlókł się do kuchni, wrócił do pokoju i przesypał zawartość kuwety
do torebki, którą szczelnie zawiązał i wyrzucił do kosza. Co za smród! Napełnił
kuwetę świeżym żwirkiem o zapachu zielonej herbaty, otworzył okno i w drodze
powrotnej do łóżka otrzepał stopy z ziarenek pisaku. Zezowate Szczęście
pojawiło się tuż za nim i przybrało rozczulającą pozycję, czyli ułożyło się na
grzbiecie i rozkraczyło wszystkie kończyny. Mrówka uśmiechnął się, chwilę
drażnił Zezowate targając go za capirzuszki na różowiutkich stópkach i zasnął.
Po kilku godzinach obudził się
ponownie, ale nawet nie spojrzał na zegarek. To ostatni taki dzień. Dzień
totalnego lenistwa i przyjemności. Zasnął. Nic mu się nie śniło. Błogi odpoczynek
oczyszczony ze wszelkich problemów, zupełnie jakby ktoś odessał je z mrówczej
głowy kosmicznym odkurzaczem.
Po 12 otworzył oczy i sięgnął po
Antoniego. Wymieniwszy uprzejmości z Wu, ponownie zaległ otulony kołdrą i
czekał na impuls, który go do czegoś zmotywuje. Impuls nie nadszedł, jednak
wyrzuty sumienia wywołane bezczynnością wygnały go z łóżka chwilę po 14,
właśnie wtedy, gdy Brooke napisała, że ma sprawdzić maila. Oczy mu się
zaświeciły, zamieniły wręcz w morskie latarnie, fusy w kawie opadły na dno
kubka, a przez jej intensywną woń przebiły się wreszcie delikatne korzenne
przyprawy. Czytając jak zwykle palił niczym Nabożna Marysia. Po pierwszym
rozdziale musiał ruszyć na umówiony obiad. W trakcie przygotowań myślał o
lecie, o wieczorach, gdy Brooke przysyłała kolejne rozdziały, a Mrówka w ramach
celebracji chwili otwierał kolejne butelki piwa, wina, czy miętówki, zapalał
kolejne papierosy i obawiał się, że jeśli szalona Waćpanna nie zwolni tempa
pisania, to Mrówka popadnie w autentyczny alkoholizm. Myślał też o tym, jak
bardzo to lato go zmieniło, ile trudnych samotnych chwil przeżył, ile razy
płakał, łkał histerycznie, ile wynikło bezsensownych nieporozumień, ile durnych
posunięć, ile razy upijał się w zaciszu pokoju na poddaszu, by zapomnieć lub
rozpamiętywać, by mieć odwagę mówić lub milczeć, ile razy mielił w głowie to,
co dla niego najważniejsze, ile razy rozważał przyszłość, której nigdy nie
potrafił sobie zaplanować.
W lesie tego lata próbował uciec od
odpowiedzialności. Chowając telefon w szufladzie udawał bezwzględnego i
obojętnego, a później w najmniej oczekiwanych momentach szeptał w słuchawkę
słowa, które tak trudno mu wypowiadać na głos, by nie stały się frazesami, by w
zetknięciu z rzeczywistością, nie popękały jak mydlane bańki. Słowa, których
się boi, bo zawierają ogromny emocjonalny ładunek, bo są prawdą, przed którą broni
się zaciekle. Z nikim o tym nie rozmawia. Nikt nie wie, że historia niebawem zatoczy
krąg powracając do Miasta Piernika. Nikt nie wie, co czuje, jak się boi i
równocześnie nie może doczekać, jak bardzo to wszystko jest dla niego
niewiarygodne. Nikt też nie wie, jak potoczą się jego dalsze losy, nawet on
sam, bo nie potrafi podjąć decyzji. Chciał początkowo przerzucić to na drugą
stronę, ale już wie, że tak nie można, że wszystko należy wspólnie wypracować, odpowiedzialność
podzielić na dwoje.