14.06.2012

Z lasu [dzień pierwszy]


Na poddaszu czekało pojedyncze, niskie łóżko i stara ulubiona śnieżno biała pościel w kolorowe gwiazdki i księżyce. Ileż to razy otulał się tą pościelą, by wypocić z siebie kochanków, ważnych chłopców, by wyśnić miłość, by o miłości zapomnieć.
Nie zmywając z siebie podróży zrzucił na drewnianą podłogę ubranie i wślizgnął się pod dobrze znane konstelacje wyblakłych nieco już barw. Myślał.
Nie, o miłości nie można zapomnieć, można ją ukołysać, można ją trochę w sobie wygłuszyć upychając w klatce żeber watę cukrową utkaną z cudzych słów zaczytywanych książek. A może to szklana wata i dlatego tak boli. Wbija się w płuca i czasami nie pozwala oddychać.
W książkach można znaleźć siebie, znaleźć siebie, znaleźć siebie, znaleźć siebie, pulsowało nieznośnie w głowie… a ja siebie zgubiłem, więc szukam jak opętany, przewracam strony, pochłaniam tomy i odnajduję fragmenty chłopca, którego znałem, ale którego nie ma już, bo pojawił się mężczyzna, który w nic nie wierzy, i wierzy we wszystko, bo przecież chłopiec jest gdzieś na krańcu pamięci, jest w słowach schowany, szczelnie odgrodzony od świata zasiekami z przecinków, dwukropków, myślników, wykrzykników, pytajników.
Leżał pod gwiazdkami i myślał. Próbował zasnąć, ale wszystko mu się kręciło, nie wiedział, o co chodzi i jak sobie poradzić z tą niewiedzą. Zauważył ostatnio, że ma niespodziewane napady, wybuchy rozszalałych emocji, które trwają zaledwie kilka sekund. Jest wtedy szczęśliwy, szczęśliwy do granic, zrywa się z miejsca i chciałby krzyczeć, ale po chwili wszystko znika, a chęć krzyku zamiera, tak jak on zamiera zdziwiony, że coś poczuł tak intensywnie.
Wstał, otworzył okno i zapalił papierosa. Tak, paląc myśli ma się ciekawsze. Gdzieś po drugiej stronie wyobraźni ujrzał Chłopca i tlącą się w nocy latarnię drugiego papierosa w innym oknie. Chłopca gaszącego niedopałek w pudełku po cukierkach. Uśmiechnął się i pomyślał, że Przyjaźń to bardzo pojemne pojęcie, zmieści w sobie wszystko, nawet obcych sobie ludzi, którzy oswajają się latami, by być może nigdy się nie spotkać, a jednak poznać się na odległość wirtualnych nitek, zaplątanych w sieci uśmiechów i słów, które mówią wszystko i nic, bo każdy z nas jest Tajemnicą.
Zgasił papierosa w pękatym brzuszku porcelanowej popielniczki i wracając do łóżka zauważył na szafce obok bukiet rumianków, chabrów i kłosów. Poczuł się jak w bajce… domek na skraju lasu, stara studnia, specyficzny zapach drewna, książek i staroci. Tak jak sobie wymarzył, tylko zupełnie odwrotnie, bo chatka nie jego, w salonie na dole nie krząta się Miłość Jego Życia, która tulić go miała do snu mruczandami, głaskaniami, całowaniami, pościelowymi zapasami, tylko Piotr, odwieczny towarzysz niedoli.

5 komentarzy:

BROOKE pisze...

Mrówko, już na którymś blogu z rzędu czytam o dobrej duszy Piotrze i zaczynam wierzyć, że te Piotry to chodzące anioły jakieś są. :))) Dobrze mieć takiego Piotra:)

Mrówka pisze...

Dokładnie. Każdy powinien mieć takiego Piotra z Lasu:)

BROOKE pisze...

Piotr to Peter, prawda? Peter Pan?:D

Mrówka pisze...

Nigdy o nim tak nie myślałem, ale chyba tak, to taka dobra, poukładana wersja dorosłego Piotrusia Pana:)

BROOKE pisze...

A ma Dzwoneczka?:D