Wszystko wydaje mi się takie dziwne i nowe. Nie rozumiem tego, co się dzieje. Budzę się rano i uśmiecham do dnia pomimo tego, że nic się nie zmieniło, a jakby świat ruszył, jakbym ja ruszył z miejsca, wylazł z ponurej nory własnej głowy… wystawiam twarz do słońca, wdycham zapach bzów, szczerzę kły i mrużę oczy, jest dobrze. Piję sok gruszkowy i niemalże do każdej potrawy dodaję tarty imbir.
Psychiatra patrzy na mnie z nieskrywanym uśmiechem, gdy na pytanie Jak się czujesz? Odpowiadam, że dobrze, że nie myślałem, że jeszcze kiedyś będę mógł tak spokojnie i beztrosko żyć. Zmieniamy taktykę i umawiamy się na wizytę za dwa miesiące. Przepisuje mi dodatkowe leki na osłonę żołądka, bym nie rzygał po większości posiłków, a ja na odchodne mówię półżartem – Pani wybaczy, ale nie będę tęsknił. Do zobaczenia w lipcu.
Wolnym krokiem wracam do domu, mijam antykwariat, w którym tydzień temu rozpływałem się nad gramofonem z wielką tubą i ubolewałem, że nie mam wolnych dwóch tysięcy na jego zakup, idę dalej i cieszę się, że za chwilę będę mógł włączyć sobie na swoim gracie Ette James i będę mógł wraz z nią śpiewać Stop the wedding…
I przez chwilę zastanawiam się, co by zrobił D., gdybym tak wpadł i zakrzyknął Stop the wedding! A później śmieję się... jestem wolny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz