Mrówka włożył ciemnoniebieski jesienny płaszczyk i przez chwilę przyglądał się sobie w dużym lustrze. Dlaczego wybrał ten kolor, skoro tak bardzo go nie lubił? Tego nie wiedział i nic nie wskazywało na to, że się dowie. Pewnie znów zrobił coś wbrew sobie, bo tak miał w zwyczaju – od czasu do czasu sam musiał strzelić sobie w łeb, żeby czuć, że żyje.
Zagapił się na siebie. Zagapianie też miał w zwyczaju. Potrafił zatrzymać się na środku chodnika tarasując tym samym ruch, gdyż coś przykuło jego uwagę… papierek, liść, robak, sroka na trawniku, napis na murze, drzewa… nieistotna była forma, ważne, że to coś go złapało i przytrzymywało silną niewidzialną dłonią nie pozwalając odejść. Ka w takich chwilach mawiał: Jesteś jak dziecko. Masz to w oczach, którymi przyklejasz się do wszystkiego.
Teraz nikt tak Mrówce nie mówi, więc może tym swobodniej zawieszać się w czasoprzestrzeni swoich ścieżek.
Upłynęło kilka chwil nim zorientował się, że czas nie zatrzymał się wraz z nim. Ach Ludwiczku, muszę pędzić! – zapiszczał do pustego pokoju, złapał zielone wydruki, wepchnął je do torby i wypadł z mieszkania niczym niebieska kula armatnia i jak ta kula uderzył w sąsiada. Przystojny – pomyślał – ale ta dziewczyna uczepiona jego ramienia wszystko psuje.
Pędził dalej. Na nic się nie zagapiając. Dziecko w nim spało.
W autobusie wyjął z torby zielone wydruki, a w głowie zanotował: kupić czarny tusz do drukarki – jak najszybciej.
Przeczytał pierwsze zdanie, na chwilę zamknął oczy i przeniósł się w inny świat, w którym wiatr wiał, a niebo dopiero przywdziewało barwy nowego dnia. Zagłębił się w słowach, co rusz oblizując spierzchnięte wargi. Kupić Tizane – zanotował kolejny komunikat w głowie, która bolała od kilku dni. Ból nic sobie nie robił ze zwiększonych dawek ketonalu łączonego z dexakiem, które zarzucały niekontrolowanie wątłym ciałem w różnych kierunkach. Czy do bólu można się przyzwyczaić? Chyba tak. Anna uczyła go kiedyś jak wgryźć się w bolące miejsce, by z bólem walczyć, by go pokonać. Wyobraził więc go sobie i zatopił w nim zęby, aż coś zgrzytnęło. Nic z tego. Tego bólu nie ugryzie, a tym bardziej nie połknie. Wrócił do czytania. Wysiadając z autobusu kończył właśnie ostatnią stronę. Kręcił głową z niedowierzaniem i już na chodniku powiedział: Tak nie można, no nie można. Pani w średnim wieku spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. Powiedziałem to na głos? - zapytał robiąc minę niewiniątka, a kobieta przytaknęła z szerokim uśmiechem.
1:0 dla mnie – pomyślał – wywołałem uśmiech u obcego człowieka.
Później jednak nic nie było już zabawne.
2 komentarze:
notorycznie gadam na głos do siebie podczas jazdy samochodem. mam sobie tyle do powiedzenia! mam za blisko do pracy, nigdy nie mogę się wygadać do końca :)
zagapianie to jedna z moich ulubionych ,,prac", tylko ja się zagapiam przez okno.
Właśnie tego się po Tobie Emm spodziewałem:)
Gadanie do siebie, to mój odwieczny problem. W domu, to pół biedy, bo się wszyscy przyzwyczaili, gorzej, gdy mamroczę do siebie w miejscach publicznych - biorą mnie za wariata:P
A jak się kiedyś zagapiłem w okno, to uderzył w nie gołąb i teraz się boję.
Prześlij komentarz