Światło wywabia mnie ze snu bladym jeszcze świtem, jak gdyby wołało: Chodź mrówko, dzień już wstał i możesz wszystko. Rozespane zmysły chłoną takie poranki z zachłannością papieru przyjmującego atrament. Opieram podbródek na dłoni, szeroko otwieram oczy i leniwie rozglądam się po sypialni. Szaleństwo kolorów wyłania się z mroku nocy i odbija kontrastem od mojej komnaty zalanej różnymi odcieniami brązu. Przewracam się na plecy i obserwuję dalej. Odkąd przestaliśmy być tajemnicą, naprzeciw łóżka wisi nasze zdjęcie. Skąpani w białej pościeli pełnej maków, uśmiechamy się na nim do siebie. Karmel jego ramion oplata alabastrową biel mojego ciała. W oczach mam radość, usteczka w ciup i pocałunek składany na policzku. Sielanka. Szczęście.
Każdy ma szansę na szczęście – powiedział mi kiedyś Magiczny. Uwierzyłem mu jak zawsze, a teraz o poranku próbowałem zweryfikować jego teorię. Czasami to szczęście smakuje jak kawa z automatu na stacji benzynowej usadowionej niczym grzyb przy drodze donikąd. Można się nią rozgrzać, lecz nie zaspokoi ona kubeczków smakowych, nie pobudzi kofeiną, tym samym nie postawi na nogi. Będzie to tylko produkt zastępczy, który zadziała w przypadku ostrej autosugestii. Z pamięci jednak zawsze będziesz wywoływał tę, która smakowała najlepiej. 
Przymknąłem oczy i znów byłem w Obcym Mieście, nad którym góruje Stalin Plaza. Przede mną stała duża szklanka wypełniona gęstą kawą skąpaną w waniliowych lodach i bitej śmietanie. A może to lody były skąpane w kawie. Nie pamiętam, co tam robiłem i z kim tam byłem. Pamiętam smak i zapach kawy.
Otworzyłem oczy i wykonując kolejne manewry usadowiłem się tak, abym mógł patrzeć na Ka. Próbowałem obudzić go siłą moich myśli o nim. Próbowałem też powstrzymać dłonie i układałem je na prześcieradle, ale one nigdy nie słuchają, żyją swoim życiem, więc i tym razem pobiegły w kierunku jego twarzy, a on odganiał moje palce niczym natrętne muchy.
Znowu to robisz. – powiedział odwracając się do mnie, a moje dłonie przyłapane na gorącym uczynku zawisły w pół gestu. – Nigdy nie mogę się z tobą wyspać.
Budzę cię wcale tego nie chcąc, to znaczy chcąc, ale nie tak specjalnie. – zakręciłem się sam w sobie – Budzę cię z miłości, bo miłość nie lubi marnowania czasu na jakieś tam pochrapywania. 
Ale my mamy mnóstwo czasu. – powiedział ziewając. – Możemy czasami się wyspać.
A twój wyjazd?
To kwestia otwarta. – odpowiedział po chwili milczenia schowany za zamkniętymi powiekami, a ja wyczułem zapach kłamstwa.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz