10.07.2011

Butelka, kozak i bat, czyli pierwsza bajka bez morału


Dawno, dawno temu… chciał tak zacząć, ale to strasznie oklepane, a on nie lubi oklepania, klepania po zadku też nie lubi, więc zacznie inaczej.

Wczoraj w zupełnie innym od naszego świecie, do którego nikt nie ma dostępu, zagubił się mały Kłaczek. Od dziecka miał problemy z postrzeganiem rzeczywistości, ale Mateczka tłumaczyła mu to jego puchowatością, obiecując, że jak tylko podrośnie, puszek się wygładzi i zamieni w prawdziwe, lśniące futerko, a koniuszki każdego włoska będą koniuszkami zmysłów, którymi będzie odkrywał świat i drogę dla siebie. Kłaczek starał się być cierpliwy, czekał wytrwale i święcie wierzył w słowa swej Mateczki. Nikt mu nie powiedział, że mateczki mają to do siebie, że w sprawie dzieci ich myślenie bywa życzeniowe i nie zawsze zgodne z faktami. Myślenie Mateczki Kłaczka, było wyjątkowo życzeniowe. Przecież już w kilka godzin po wykłaczynach Kłaczka wiedziała, że to dziecko nie będzie zwykłym dzieckiem i będą z nim kłopoty. Zauważyła to, gdy Kłaczek miast jak inne z rodziny kłakowatych, wturlać się pod pierwszą szafę w zasięgu wzroku, błądził po całym pokoju, badał przestrzeń pomiędzy czterema ścianami, wirował i fikał koziołki na dębowych deskach podłogi, jakby ta przestrzeń należała do niego, tylko do niego. Z czasem wszyscy się do tego przyzwyczaili, tylko mały Kłaczek nie rozumiał dlaczego nie jest w stanie zakulać się pod komodę, bo gdy tylko jej dotykał, trzepało go jak prądem po mięciutkim ciałku i uciekał jakby miał w dupce motorek. Wszyscy myśleli, że to brak ogłady, przekora i młodzieńcze szaleństwo, a to biedaczysko po prostu do niczego nie mogło się zbliżyć, miało chyba zbyt wrażliwe zmysły i wstydziło się tego, w milczeniu przybierając najpiękniejsze uśmiechy na pucołowatą buźkę.

Babcinka Kłaczynka widząc jak Kłaczek szwęda się po dywanie wykrzykiwała spod łóżka grzmiącym głosem: Kłaku do domu!!! Ty pomiocie szatański, jak tu wpadną z tą diabelską machiną śmierci, co warczy i wyje wzywając w transie imię swego pana, to wciągną cię z premedytacją w blaszane czeluście belzebubiego brzuszyska, a Mateczka Twa w depresję popadnie i kto mi będzie kurzałki najsmakowitsze spod fotela przynosił???
W akcie desperacji, dzieląc zapałkę na czworo i przywiązując do niej włosy Rudej Pani Domu, skonstruowała bat, którym smagała Kłaczka po pęcinkach, gdy tylko zbliżał się do jej Kurzowego Zakątka Pod Otomaną. Próbowała też od dupy strony tego bata, wciągać Kłaczka do swego siedliska, ale ten zwijał się wtedy w epileptycznym tańcu i Babcinka Kłaczynka groziła zawezwaniem Księdza Kłaka od Potępionych z wiadrem wody święconej i krucyfiksami wszelkimi niezbędnymi do odprawienia egzorcyzmów potrzebnych niechybnie do wypędzenia Wibrującego Demona  z ciała jej wnuka, który hańbą okrywa ich zacny ród.

Kłaczek czuł, że kala nazwisko rodowe. Widział wydęte z pogardą usteczka wszystkich kłakowych panienek na wydaniu, gdy tylko przemykał obok nich cichaczem. Nie mogąc się nigdzie ukryć, nie mógł nawet łzy nad sobą uronić, a od wiecznej maski uśmiechu, bolały go wszystkie włókienka twarzowe. Nie widząc innego wyjścia, postanowił ruszyć w drogę i odnaleźć Kulę Kłakulę, mieszkającego w Mrocznej Szafie Przeznaczenia, będącego guru jego rodu i jednocześnie magiem o niezwykłych mocach nadprzyrodzonych. Udając taniec alternatywny, czyli mieszając wszelkie style jakie widział w Szklanym Więzieniu Rubin, troszku na nóżkach, troszku na główce kulał się środkiem pokoju, aż dokulał się drzwi. Rozejrzał się cichaczem, jak gdyby przeszedł szkolenia dla Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, i gdy nikt na niego nie patrzył, dał w długą w Nieznaną Krainę Przedpokoju.

Nieznana Kraina Przedpokoju była owiana tajemnicą i mrokiem. Nikt nigdy o niej nie wspominał, a na samo spojrzenie w kierunku drzwi do niej prowadzących wiało grozą. Kłaczek jednak nie widział innego wyjścia. Wiedział, że jeśli nic nie zmieni i nie stanie się taki jak reszta jego rodziny i sąsiadów, zostanie prędzej czy później wyklęty na wieki, nie przysposobi żadnej kłakienki, nie spłodzi kłakuniów, a jego życie będzie bezproduktywną egzystencją jaką wiodą Pajęcze Obiboki Podsufitne. Zebrał w sobie wszelkie siły i odwagę i ruszył przed siebie pogwizdując.

Mroczna Szafa Przeznaczenia – jak to może wyglądać i co to u diaska jest??? – mruczał pod nosem. – Jak można mieszkać w czymś, co się tak nazywa? Trzeba być niezłym wariatem. – zdążył wymamrotać pod swym puchowym wciąż noskiem, gdy ujrzał wrota piekieł, jak mu się wtedy zdawało. Zadarł główkę do góry i szepnął – O, ja pitolę. To sobie Kula Kłaczula siedzibę znalazł. I stanął przed niezłym wyzwaniem. Nie mógł przecież tak zwyczajnie wejść do Mrocznej Szafy Przeznaczenia, gdyż groziło to upieczeniem kłaczkowego ciałka, niczym niewinnej rybki na grillu (choć tego Kłaczek nie wiedział, gdyż nigdy nie widział grilla. – przyp. Mrówki). Myślał więc i myślał, a od tego myślenia stał się senny, w konsekwencji czego zasnął skulony pomiędzy zielonym trampkiem, a różowym kozakiem. Następnego ranka nie mogąc wykminić sposobu na dostanie się do Mrocznej Szafy Przeznaczenia bez zbędnych obrażeń, postanowił, że zaczeka. Słyszał kiedyś powiedzenie: Nie chciał Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa. Nie znał znaczenia słów góra i Mahomet, ale przekładając zdanie na własne rozumkowanie, doszedł do wniosku, że mu pasuje. Nie może Kłaczek do Kuli Kłaczuli, to Kula Kłaczula przyjdzie do Kłaczka. Przecież musi coś jeść, zatem wychyla zapewne dziuba z tego szafska. Nie wiedzieć czemu, mały smarkacz nie wpadł na pomysł, aby swego guru zawołać wytężając niezmutowane jeszcze siły swego głosu. Nie będziemy jednak tego dociekać i nie będziemy go przezywać od głuptasów czy innych bezmózgów. Pozwolimy mu czekać, wyciągniemy ćmika i spalimy go spokojnie, zrobimy zieloną herbatkę i rozprostujemy kości.
Kłaczek czekał.
I czekał.
I czekał.
I czekał.
I czekał.
I czekał.
I czekał.
I czekał, aż krzyknął Mrówce wprost do ucha, że  tak być nie może, że on już nie chce dłużej czekać, bo mu się za tym śmierdzącym kozakiem nudzi jak mopsowi w niedzielne popołudnie i Mrówka szanowny ma sobie jaj nie robić, strony nie przedłużać, tylko opowiedzieć, jak to Kula Kłaczula wychylił swego nochala z szafy. A Mrówka jako zwierz płochliwy, podskoczył z pedalską manierą łamiąc sobie ciało w kilku miejscach i zaczął wypytywać Kłaczka o dalsze zdarzenia.
Kłaczek czekał (Mrówka dostał puchatą łapką fangę w nos za te słowa), aż drzwi Mrocznej Szafy Przeznaczenia zawyły jakby z bólu ogromnego, coś załomotało, coś zaskrzypiało i dało się słyszeć spadanie .
No żesz kurwa! Czy ja zawsze muszę się spierdolić z tych kartonów?! – wrzasnął nobliwie wyglądający staruszek wypadający z Mrocznej Szafy Przeznaczenia i ryjąc nosem w dywanik tuż obok kozaka, za którym ukrywał się Kłaczek.
Dobry. – powiedział nieśmiało do swego guru.
Jaki tam dobry?! Nie widziałeś tego? Znów spadłem przez tą Rudą bałaganiarę, szumnie nazywaną Panią Domu, co to jej się nie chce w bambetlach szafowych posprzątać. Jeszcze trochę, a nie będę musiał za żarciem stąd wychodzić i zgnuśnieję finalnie. – odparł Kula Kłaczula, a Kłaczek nie mógł uwierzyć, że to ma niby być ten, który ma mu pomóc.
Szanowny Panie Kulo Kłaczulo, bo ja przyszedłem w takiej sprawie… - zaczął nieśmiało, ale się zaciął i nie mógł ruszyć dalej.
No co tam puchaczu, bo mi spieszno do jedzonka.
Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha, bo jestem inny niż wszyscy i nawet się do mnie zbliżyć nie można, ani ja do nikogo, i niczego, i w ogóle źle jest bardzo, i smutno, i prąd razi, iiiiiiii – i znów się zaciął tym razem przyblokowany własnymi gilami.
No co ty powiadasz, taki milusi, mięęęęęciusiiiiii – to mówiąc Kula Kłaczula zaczął żartobliwie i pieszczotliwie potrząsać policzkami Kłaczka, a prąd zaczął potrząsać Kulą Kłaczulą, aż ten rzucany spazmatyczno – epileptycznymi drgawkami wylądował na kozaku, za którym od jakiegoś czasu mieszkał Kłaczek.
Co to było??? Ale jazda! Czegoś takiego nie przeżyłem od 63, gdy mnie próbowali wciągnąć odkurzaczem do Worka Ciemności. – krzyczał podekscytowany. – Ale momencik, chwilunia, co tu tak śmierdzi? Co tak cicho siedzisz? Zesrałeś się z wrażenia? – zapytał Kłaczka, a ten pokiwał przecząco i ruchem główki wskazał kozaczka. – No tak, kozaki Pani Domu. Jaka Pani Domu, takie kozaki. Smród, bród, ubóstwo, sodomia, gomornia, i inne bezeceństwa, których nie chce mi się teraz wymieniać.
Co zrobisz w mojej sprawie? – zapytał Kłaczek.
Co zrobię? Nic nie zrobię? A co mam zrobić? Co ja Kaszpirowski jestem, mam ci zacząć opowiadać o żylakach mojej matki i cudownym uzdrowieniu na seansie w Polsce? – zaczął wykrzykiwać podenerwowany zapewne głodem Kula Kłaczula.
Jesteś wielkim magiem, słyszałem o twoich możliwościach i dobrotliwym sercu. – rozpoczął kadzenie Kłaczek. – Zapewne coś poradzisz na ma niedolę i życie w odosobnieniu.
Poradzisz, poradzisz, nic tylko chcą żebym im radził. – mruczał Kula Kłaczula. – Dobra, chono tu ino, i próbujemy. – powiedział wyciągając dłonie w stronę Kłaczka, i zamykając powieki wytrzeszczonych jeszcze chwilę temu oczu, zaczął – Adin. Dwa. Tri. Cietyre. I tak dalej. Twoja myśl unosi się daleko, zanurz się w uczuciach, ponieważ jest ich mnóstwo oraz ich nie ma. Twoja myśl unosi się daleko, tak samo daleko jak Twoja wyobraźnia. I połknąłeś już swoje lekarstwo, chociaż nie wiesz, że połknąłeś, chociaż nie wierzysz jeszcze, że uzdrawiające działanie leku koi już Twoje wnętrze.[1] O jejuniu, ależ to bzdury. Głowa mnie od tego napieprza i już nie mogę ani słówka z tego anatolijewskiego bełkotu. Dawaj łapę, sprawdzimy, czy zadziałałooooooooo. – zaczął krzyczeć znów szarpany wstrząsami, aż mu się Kłaczek z objęć wyrwał i potoczył pod śmierdzącego kozaka. – Ale jazda! Ale jazda! Ze też chcesz się tego pozbywać!
Chcę! Chcę! Niczego bardziej nie pragnę na świecie, no może za wyjątkiem takiego grzebienia jak mają kotostowry do czesania sierściuchowatości swojej. – wyrecytował z błyskiem łez w ogromnych oczach Kłaczek.
Dobra, czekaj chwilunię. – powiedział Kula Kłaczula i wdrapał się do Mrocznej Szafy Przeznaczenia, by po chwili wrócić  z niej z różową butelką w dłoni.
Co to? – zapytał z rozdziawioną buzią Kłaczek.
Lanolina, mój synu, lanolina. – odparł Kula Kłaczula i  z szelmowskim uśmiechem  przytulił się ostatni raz do Kłaczka.



[1] Anatoli Kaszpirowski – Przebudzenie. Uzdrawiający seans.

10 komentarzy:

Emma pisze...

Mrówko,
bajka w Twoim wydaniu przeszłą moje najśmielsze oczekiwania, choć tak naprawdę nie oczekiwałam niczego :D miałam tylko po cichu nadzieję, że dasz się skusić - no i proszę! rewelacja! już byłam prawie pewna, że przegapiłeś butelkę, ale się pomyliłam :)

Mrówka pisze...

a wiesz, że to zupełnie inna wersja od tej, o której Ci mówiłem - tam miał być pływający kozak motywem przewodnim, ale jak dziś siadłem, to się okazało, że ten kozak wcale nie pływa, no i jeszcze Kłaczek darł ryja, że to ma być o nim, więc musiałem zaspokoić jego megalomańskie żądze.
ps. teraz się domaga, żeby powstała o nim cała saga:P

Emma pisze...

i słusznie. jestem po stronie Kłaczka. jeszcze nikt o Kłaczku nie napisał sagi - należy mu się.
swoją droga sprytny jesteś. masz kłaczka, który może mieć dowolną przygodę i hasełka załatwione ;-)) ot, bestia z tej Mrówki ;-)

Mrówka pisze...

no i się sprawa rypła. Mrówka tylko zapisuje to, co opowiada mu Kłaczek. Ale mogę Kłaczkowi dokopać, bo on nie potrafi pisać i jestem mu potrzebny:)

Ketiov pisze...

Zaglądam do Emmy, a tu bajka, zerkam do Mrówki i tu też bajka.
Co się dzieje? Czy to akcja "cała Polska czyta dzieciom"?? :PP

Emma pisze...

Ketiov,
to akcja ,,Ocal swoje wewnętrzne dziecko" - wielce pożyteczna - przynajmniej dla mnie, bo długo byłam stara, ale już mi przechodzi :) starość jest uleczalna!

Mrówka pisze...

A ja dziś na ten, ani żaden inny temat nie mam nic do powiedzenia.

Emma pisze...

szkoda słów, gdy się ma ciszę do powiedzenia :)

Mrówka pisze...

ciszę albo wrzask.

Emma pisze...

ojej :(
to ja już nic nie mówię. dziób na supełek.