31.03.2014



Po powrocie do mieszkania otworzył butelkę wina. Już po pierwszym łyku pojawiła się myśl, że na jednej się dziś nie skończy. Przez jakiś czas próbował się pilnować. Tłumaczył sobie, że zniszczy wątrobę przy piciu i równoczesnym faszerowaniu się psychotropami, ale argumenty te nie działały zbyt długo. Im szybciej wykończy organizm, tym lepiej dla niego.

Nie wie do końca dlaczego te wszystkie lata przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Może ma już dosyć jego zmiennych nastrojów, ucieczek, milczenia. Pewnego dnia przestała się do niego odzywać. Przestała zjawiać się w jego komnacie na wieczornych dyskusjach i marudzeniach. Mijała go w korytarzu bez słowa, a któregoś dnia przyniosła do domu kartony, w które zaczęła pakować swoje rzeczy.

Wyszedł w ciepłą noc po kolejne wino. Gwiazdy rozświetlały ciemne niebo i przypomniał sobie noc spadających meteorytów sprzed wielu lat. Leżeli wtedy z D. w szczerym polu, gdzieś na mazowieckiej wsi i wypowiadali życzenie za życzeniem. Byli tacy szczęśliwi, że to czy życzenia się spełnią nie miało dla nich żadnego znaczenia. Najważniejsze było to, że byli razem, że świat stał dla nich otworem i mogli wszystko. Przynajmniej tak wtedy myśleli. Kilka dni później trafili na dożynki w jakiejś małej miejscowości, której nazwy nawet nie zapamiętał. Pili wino z miejscowymi i tańczyli w rytm irlandzkich rytmów. Później stał oparty o D. a na niebie rozbłyskiwały fajerwerki. Jakie to piękne – powiedział i wtulił się w niego z ufnością szczeniaka.

Trzy gwiazdy w równoległej linii tuż nad jego blokiem przypomniały mu kogoś innego. Herbaciany Chłopiec podarował mu tę, która była pośrodku. Jakże niewinne było ich zakochanie, a może zauroczenie. Do dziś w starej skrzyni trzyma listy od niego przewiązane aksamitną tasiemką i z rozczuleniem wspomina ich dyskusje o sztuce Mrożka, w której to w łazience znajdował się tygrys. Jak łatwo mu wtedy przychodziło poznawanie nowych ludzi. Jakże otwarty był na wszelkie możliwości.

Spuścił wzrok i wlepił go w świeżo położony asfalt. Rano obudził go młot pneumatyczny. Teraz nie było śladu po zniszczeniach, jakich dokonał w ciągu dnia. Zniknęły wielkie maszyny, koparki i robotnicy w jaskrawych strojach z nieodłącznym papierosem zwisającym z kącika ust. Pozostał jedynie zapach rozgrzanej smoły i wrażenie nadchodzących zmian. Osiedle zmienia swoją postać, a przynajmniej ulica, przy której rozkwitają fiołki i krokusy. Na drzewie, które widzi z balkonu pojawiły się białe kwiaty, a pokój za ścianą zieje pustką. Może po tym wszystkim nie chce mieć już nic wspólnego z jego lękami. Może nie chce patrzeć na jego staczanie się w coraz głębsze zakamarki nieistnienia. Ucięła kontakt, bo tylko w ten sposób mogła się uwolnić od pewnego rodzaju odpowiedzialności, która na niej ciążyła  odkąd został sam.

Czytając jeden z rozdziałów ostatniej powieści zdał sobie sprawę z tego, że wciąż w dokumentacji szpitala psychiatrycznego jedyną osobą mającą wgląd w nią jest Ka. Wypadałoby to zmienić, ale nie ma nikogo, kogo mógłby upoważnić do decydowania o jego losie w razie jakiegoś „wypadku”. I tu zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo wycofał się z życia, zupełnie jakby nadchodził jego koniec.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

lepiej nie mieć wspomnień?