Po powrocie do mieszkania otworzył
butelkę wina. Już po pierwszym łyku pojawiła się myśl, że na jednej się dziś
nie skończy. Przez jakiś czas próbował się pilnować. Tłumaczył sobie, że
zniszczy wątrobę przy piciu i równoczesnym faszerowaniu się psychotropami, ale
argumenty te nie działały zbyt długo. Im szybciej wykończy organizm, tym lepiej
dla niego.
Nie wie do końca dlaczego te
wszystkie lata przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Może ma już
dosyć jego zmiennych nastrojów, ucieczek, milczenia. Pewnego dnia przestała się
do niego odzywać. Przestała zjawiać się w jego komnacie na wieczornych
dyskusjach i marudzeniach. Mijała go w korytarzu bez słowa, a któregoś dnia
przyniosła do domu kartony, w które zaczęła pakować swoje rzeczy.
Wyszedł w ciepłą noc po kolejne
wino. Gwiazdy rozświetlały ciemne niebo i przypomniał sobie noc spadających
meteorytów sprzed wielu lat. Leżeli wtedy z D. w szczerym polu, gdzieś na
mazowieckiej wsi i wypowiadali życzenie za życzeniem. Byli tacy szczęśliwi, że
to czy życzenia się spełnią nie miało dla nich żadnego znaczenia. Najważniejsze
było to, że byli razem, że świat stał dla nich otworem i mogli wszystko. Przynajmniej
tak wtedy myśleli. Kilka dni później trafili na dożynki w jakiejś małej
miejscowości, której nazwy nawet nie zapamiętał. Pili wino z miejscowymi i
tańczyli w rytm irlandzkich rytmów. Później stał oparty o D. a na niebie rozbłyskiwały
fajerwerki. Jakie to piękne – powiedział i wtulił się w niego z ufnością
szczeniaka.
Trzy gwiazdy w równoległej linii tuż
nad jego blokiem przypomniały mu kogoś innego. Herbaciany Chłopiec podarował mu
tę, która była pośrodku. Jakże niewinne było ich zakochanie, a może
zauroczenie. Do dziś w starej skrzyni trzyma listy od niego przewiązane
aksamitną tasiemką i z rozczuleniem wspomina ich dyskusje o sztuce Mrożka, w
której to w łazience znajdował się tygrys. Jak łatwo mu wtedy przychodziło
poznawanie nowych ludzi. Jakże otwarty był na wszelkie możliwości.
Spuścił wzrok i wlepił go w świeżo
położony asfalt. Rano obudził go młot pneumatyczny. Teraz nie było śladu po
zniszczeniach, jakich dokonał w ciągu dnia. Zniknęły wielkie maszyny, koparki i
robotnicy w jaskrawych strojach z nieodłącznym papierosem zwisającym z kącika
ust. Pozostał jedynie zapach rozgrzanej smoły i wrażenie nadchodzących zmian. Osiedle
zmienia swoją postać, a przynajmniej ulica, przy której rozkwitają fiołki i
krokusy. Na drzewie, które widzi z balkonu pojawiły się białe kwiaty, a pokój
za ścianą zieje pustką. Może po tym wszystkim nie chce mieć już nic wspólnego z
jego lękami. Może nie chce patrzeć na jego staczanie się w coraz głębsze
zakamarki nieistnienia. Ucięła kontakt, bo tylko w ten sposób mogła się uwolnić
od pewnego rodzaju odpowiedzialności, która na niej ciążyła odkąd został sam.
Czytając jeden z rozdziałów
ostatniej powieści zdał sobie sprawę z tego, że wciąż w dokumentacji szpitala
psychiatrycznego jedyną osobą mającą wgląd w nią jest Ka. Wypadałoby to
zmienić, ale nie ma nikogo, kogo mógłby upoważnić do decydowania o jego losie w
razie jakiegoś „wypadku”. I tu zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo wycofał się
z życia, zupełnie jakby nadchodził jego koniec.