Nigdy nie lubił tego dnia, więc gdy się nieuchronnie
zbliżał, jego nastrój drastycznie opadał z godziny na godzinę. Wracając w
czwartek wieczorem z pracy dostał na ulicy ataku histerii i nie był w stanie
zapanować nad płaczem, nie potrafił też sobie tego później racjonalnie wytłumaczyć.
Chciał być sam ze sobą, żeby nikt mu nie pierdolił, co ma robić; nie chciał też
kolejny raz słuchać o erotycznych ekscesach Tisiego czy bałaganie w życiu Gwiazdy.
Spokojnie odetchnął dopiero, gdy
zamknęli za sobą drzwi i pomknęli do rodzinnych domów, a on nalał sobie do
szklanki zmrożonej wódki i włączył trzeszczącą płytę, która kołysała go
dźwiękami starego jazzu. Palił długie czarne papierosy i wspominał przeszłe
miłości, chłopców i mężczyzn, którzy przewinęli się przez jego życie wnosząc w
nie nowe doświadczenia i zabierając ze sobą to i owo.
Wspominał dziecięce rywalizacje z bratem w zjadaniu pączków
produkowanych zimą hurtowo przez babcię i tropienie Maćka w ogrodzie.
Przypomniał mu się też jego pierwszy pies, którego dostał od cioci, mały
łaciaty Fafik, który rósł z zastraszającą prędkością i z zapałem przewracał
Mrówkę w zaspy, poczym ściągał mu z głowy czapkę z wielkim pomponem i uciekał
przed siebie, co chwilę odwracając się żeby sprawdzić, czy go goni. Gdy już go
Mrówka dopadał, tarzali się razem w śniegu i ktoś obserwujący ich z boku
widział zapewne tylko splątane z blond czupryną futro i wystrzelające w górę
kończyny. To były jedne z nielicznych chwil dzieciństwa, gdy śmiał się pełną
piersią, a łzy cieknące z kącików oczu, były oznaką przeogromnego szczęścia,
które mu szybko i brutalnie odebrano.
Rodzice nie chcieli mieć w domu psa, więc przy byle okazji,
jaką stała się drobna ułomność Fafika, zabrali go do weterynarza zapewniając
Mrówkę, że jego ulubieniec szybko wyzdrowieje. Czekał pod drzwiami ponad godzinę
i wybiegł na schody, gdy tylko usłyszał zbliżające się kroki. Rodzice wracali
sami, a ojciec trzymał w dłoni plecioną z rzemieni smycz. Mały Mrówka nie
rozumiał tego, co się działo, tego dlaczego tak bardzo boli i jak można zabić
zwierzę tylko dlatego, że ma się takie widzimisię. Jego mała dziecięca duszka
tego nie pojmowała i wcale z wiekiem nie pojęła.
Z zamyślenia wyrwało go tarabanienie do drzwi. Poderwał się
z fotela, w którym przesiedział kilka godzin i chwiejnie pobiegł otworzyć.
Spodziewał się sąsiada z dołu, który zazwyczaj narzeka na głośną muzykę i
dziwne odgłosy, gdy Zezowate Szczęście szaleje ze swoimi zabawkami. Przed
drzwiami jednak zastał kogoś innego.
Stał tam z butelką hiszpańskiego wina i uśmiechem na
ustach. – Mam tego więcej. – powiedział
i przecisnął się obok Mrówki zostawiając na jego policzku drapiący pocałunek.
Rozebrał się i przyniósł z kuchni dwa kieliszki. Z zielonej szafki wyjął
korkociąg. Zachowywał się, jakby był u siebie, jakby wciąż miał prawo
wszystkiego dotykać i być tu, gdzie był. Podobała mu się ta jego pewność
siebie, ale równocześnie budziła w nim gniew, bo jemu tak bardzo tego właśnie
brakowało, tej lekkości bycia, naturalnej swobody w zachowaniu.
Przez dwa dni zachowywali się, jakby czas nie istniał. Świętowali
na wszelkie możliwe sposoby i było dobrze. Ale jak to w życiu nie tylko Mrówki
bywa, wszystko co dobre, szybko dobiega kresu i wyskakuje jakiś diabeł z
pudełka i rozpierdala atmosferę, burzy to, co zdążyło się odbudować. Nagle to,
co nabierało sensu, straciło go, choć jeszcze trochę udawał, że nie ma żadnego
problemu, bo nie chciał psuć sobie urodzin doszczętnie. Miłość jednak nie
wystarcza, gdy dwoje ludzi ma zupełnie inne oczekiwania od siebie, związku i
przyszłości, gdy
inaczej tę miłość definiują. Choćby skały jęczały...
7 komentarzy:
gdzieś w gąszczu myśli przypomniało mi się o Twoich urodzinach... przyjmij proszę spóźnione o kilka dni życzenia zdrowia, spokoju i szczęścia. ;) icek.
gdzieś w gąszczu myśli przypomniało mi się o Twoich urodzinach... przyjmij proszę spóźnione o kilka dni życzenia zdrowia, spokoju i szczęścia. ;) icek.
gdzieś w gąszczu myśli przypomniało mi się o Twoich urodzinach... przyjmij proszę spóźnione o kilka dni życzenia zdrowia, spokoju i szczęścia. ;) icek.
upss....
Ależ intensywne te życzenia :P Dziękuję bardzo.
co za wtopa!
Ja, må han leva! Ja, må hon leva!
Ja, må han leva uti hundrade år!
Javisst, ska han leva. Javisst, ska hon leva.
Javisst, ska han leva uti hundrade år!
Och när du har levat,
och när du har levat,
och när du har levat uti hundrade år,
ja då ska du skjutas,ja då ska du skjutas,
ja då ska du skjutas på en skottkärra
fram.
:)))
Taka wtopa to nie wtopa ptysiu:)))
Prześlij komentarz