Ludzie przychodzą i odchodzą. Mijają się jak pociągi na
stacjach. Czasami ma wrażenie, że jest składem stojącym gdzieś na bocznicy i
tylko z boku obserwuje przetaczające się wokół wagony. Czasami ktoś mu pomacha,
innym razem zamieni z nim dwa słowa w trakcie przesiadki, przysiądzie wypić
kawę, by wkrótce o nim zapomnieć, ale większość go nie zauważa i nawet to lubi,
tę swoją niewidzialność pośród maków wyrastających przy torach.
W dawnych czasach, gdy jeszcze wiele podróżował, zatrzymał
się na małej barwnej stacyjce i poznał Mimi, a poznał go chcąc od niego
pożyczyć łyżeczkę, którą mógłby wydłubać sobie spomiędzy żeber obolałe serce. Mimi
tego nie pamięta i teraz pewnie przewróciłby oczami i rzekł, że Mrówka miał
przy sobie jogurt i po to mu była ta łyżeczka, ale Mrówka nigdy pewnych słów
nie zapomina, bo słowa kocha ponad wszystko i wypełnia siebie nimi niczym watą,
którą próbuje się uszczelnić, by nie przeciekał.
Tak zaczęła się przygoda, w którą Mrówka wyruszył za Mimi. Czasami
przysiadał na parapecie jego okna i obserwował z ukrycia zmiany, jakie wokół
zachodziły. Nieraz podsłuchiwał rozmowy z gościem mieszkającym w czarnym kuble,
a raz nawet Mimi przytargał owy kubeł do Mrówki na ciasto i zieloną herbatę i
Mrówka musiał robić miejsce przy stole, a Mimi w tym czasie rozkładał przy talerzykach
srebrne łyżeczki. Później zajadali się ciastem z owocami i pluli okruszkami
wybuchając salwami śmiechu. Śmiechu, który często im towarzyszył, choć czasami
nastrój nie dopisywał, bo każdy przecież ma lepsze i gorsze momenty w życiu; tych
gorszych zdawało się być zdecydowanie więcej, ale zawsze znalazł się sposób na mniej
lub bardziej soczysty uśmiech.
Któregoś wieczoru Mrówka wybudzony z gorączkowego snu ujrzał
na skraju łóżka faceta ubranego w bojówki, fleka i czarne błyszczące glany. Na kolanach
trzymał kosz malin, a spod pachy wystawał mu bejsbolowy kij. Maliny były dla
zdrowotności fizycznej, natomiast kijem gość przysłany przez Mimi miał
doprowadzić do porządku mrówczą głowę. Przypomniał sobie dziś tę sytuacje w
autobusie, gdy stanął nad nim chłopak w skórzanej kurtce. Od razu przed oczami
pojawił mu się Mimi w sklepie, wsadzający nochal pomiędzy wieszaki ze
skórzanymi ubraniami i zaciągający się zapachem, który jego zmysł powonienia
doprowadza do orgazmu. Wyobraził sobie jak mara rękawy, a te skrzypią i
trzeszczą pod jego szczupłymi, długimi palcami, a on sam z zachwytem przymyka
orzechowe oczy w kształcie migdałów. Co go tak w tym kręci? – pomyślał Mrówka i
delikatnie przesunął się w stronę obcego mężczyzny, rozejrzał dyskretnie
sprawdzając, czy nikt go nie obserwuje. Droga wolna, szpiegów nie ma, zatem
przechylił głowę na lewe ramię i głęboko zaciągnął się zapachem ramienia
odzianego w czarną skórę. Hm… wyczuł lekką woń dymu, przyjemnych perfum i
czegoś jeszcze, czego nie potrafił zidentyfikować, ale było nadzwyczaj męskie,
samcze wręcz. Po ponownym zaciągnięciu się otworzył oczy i spojrzał na kurtkę…
skóra… ciekawe jakie zwierze z niej obdarli, by mógł ją założyć na siebie
człowiek? – zastanawiał się ze smutkiem, a później uśmiechnął się i pomyślał,
że gdyby Mimi usłyszał jego myśli, przewróciłby koncertowo oczami i pokazał mu
język, a może nawet szepnąłby mu coś w stylu – Nie wiesz, co tracisz. – i zachichotałby
szaleńczo.
Cdn.