Wszystko pozostawia ślady. Na ciele. W głowie. Gdzieś
wewnątrz, jak gdyby rozerwane na strzępy motyle. Zakurzone nietoperze. Jak
gdyby droga. Przed. Za. Żywioł. Nurt rzeki na chwilę porywa. Głaszczą fale.
Szumi w brzuchu łomot skrzydlaty. Samotność łączy ciała.
Sen nocy zimowej. Twarz dobrze znana kiedyś. Dłonie. Unikanie
ust. Poddawanie się dotykowi. Łapczywie. Zachłannie, bo głód pozbawia hamulców.
Otwiera granice. A ty jesteś głodny.
Snem namaszczony cały dzień myśli, a myśli się w nim burzą i
wybuchają prosto w twarz. Prosto w serce. A życie płynie. W nim płonie. Nie życie.
Aż do wypalenia, spalenia, dymem otumanienia. Zdezaktualizowane scenariusze
przyszłości obracają się w popiół. W pył. I tym pyłem prosto w oczy. Jak deszczem
zacina i trzeba twarz do ściany odwrócić. Jednak ten, który jest nieobecnością
obecny, nie wtula już szorstkiej twarzy w łopatki. Wszystko milczy i jedynie
cisza dzwoni w głowie. Samotność poraża. W pustce łóżka szuka bezpieczeństwa. Nie
odnajduje. Myśli zamknięte w słowach nie są w stanie ewoluować. Można pomiędzy
słowami coś ukryć. Lecz po co. Skoro nikt nie znajdzie. I żeby choć raz
wyrzygać z siebie wszystko, a nie bezradnie pluć gęstą śliną niedokończonych
zdań.
Mówiłeś, że zawsze będziesz na wyciągnięcie ręki. Że choćby
skały jęczały. Mówiłeś.
Gdzie teraz jesteś. Teraz. W chwili, w której potrzebuję. Gdy
dławią pragnienia. Gdy kocham. Inaczej nie umiem i chyba już się nie nauczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz