7.10.2012

429 wyrazów



Gwiazda weszła do pokoju mówiąc, że nie może zasnąć. Zapaliliśmy i zacząłem jej opowiadać o właśnie oglądanym filmie, który mnie urzekł… urzekł mnie również uśmiech Ericka, powalający i zawadiacki uśmiech… mógłbym za taki uśmiech oddać dzień z pozostałego mi życia. Opowiadałem jej fabułę, odbiegając od niej od czasu do czasu, by dywagować nad sensem i bezsensem życia. W pewnym momencie powiedziała: Może jednak zasnę. I wyszła.

W głowie pojawiają się hasła. Wirują i nie mogą dojść ze sobą do ładu. Chciałbym umieć to wszystko wyrazić, opisać, wyrzucić z siebie, jako spójną i logiczną całość, ale nie potrafię. Nie potrafię pisać. Podejmowane próby nigdy nie zadowalają, ale przecież nigdy mi o to nie chodziło. Nie o pisanie, jako formę, którą miałbym się posługiwać by. A jednak przecież niemalże codziennie wystukuję słowa. Zapełniam nimi kolejne strony, by wyrazić siebie, by zapamiętać sytuacje, by je móc lepiej zrozumieć, by kiedyś do nich wrócić, by się nimi podzielić, by się oswoić.

Czuję… i to odczuwania wprawia mnie w euforyczne stany. Chwilami mam ochotę biec, nie po to by uciekać, ale by rozładować te skotłowane emocje, by cieszyć się, by móc się zmęczyć i … w jakiś sposób… sam nie wiem. Chce mi się biec.  I chciałbym dotyku. Czuję, że skóra drżałaby pod dłonią zawstydzona jak za pierwszym razem. Chciałbym znów poczuć się niewinnie. Chciałbym wrócić do początku. Ale powrotów nie ma. Czas pozostaje dla mnie niezrozumiały, mija wraz z ubywającymi w paczce papierosami i nie potrafię go oszukać śniadaniem o 14 i obiadem w okolicach 20. On wie swoje i pędzi przed siebie oddalając mnie tym samym od miejsc i ludzi. Boję się niepamięci. Boję się nieodczuwania. Zatrzymania w miejscu też się boję. Dlatego wciąż coś zmieniam, przestawiam, obcinam i zapuszczam włosy, wracam i odchodzę, leżę wbrew przemijaniu wciąż pod tym samym kocem w kolorową kratę, piję kawę, by nie zasypiać, by móc poznawać słowa i ich znaczenie.

Czasami pojawiają się w głowie obrazy, które jeszcze kilka miesięcy temu byłyby torturą. Teraz się do nich uśmiecham, bo to dobre wspomnienia. Strumień, w którym brodziliśmy we troje. Uciekaliśmy babci z polowań na stonkę, pędziliśmy przez równe rzędy malin, by zatrzymać się dopiero na jego brzegu. Wszystko rozpływało się w słońcu, a my śmialiśmy się rozpryskując wokół lodowatą wodę. Siostra w zielonym stroju kąpielowym z falbankami, a my dwaj w krótkich spodenkach opadających z dziecięcych bioder. Później pęd przez sad i łąkę, by wysychać na wielkim stogu siana, by wgryzać się w soczyste jabłka i opowiadać sobie straszne historie o duchach i potworach, których się nie baliśmy, bo były zupełnie inne od tych, które znaliśmy.

Brak komentarzy: