14.09.2012

Fragment


Nie mogąc znaleźć sobie miejsca umościłem posłanie z koca w kącie pokoju. Zapaliłem choinkowe lampki, które rozwiesiłem tu w dniu mojego przyjazdu. Przestałem zauważać czas. Nie odliczam godzin. Gubię dni tygodnia. Odkąd Piotr wyjechał porządek dnia stracił znaczenie. Nie budzę się o świcie, by razem wypić herbatę, nie gotuję obiadów, nie czekam późnego popołudnia, by witać go na ganku pytaniami, jak minął dzień, czy na próbie było ciężko.

Na sosnowych deskach postawiłem ulubiony kubek z miętą, kupiony na targu staroci, obok zaczytywana od kilku dni książka. Marzną mi stopy. Książka wprowadza w melancholijny nastrój, przypomina przeszłość, której wolałbym nie pamiętać, od której chciałbym się odciąć, co jest przecież niemożliwością, bo ta przeszłość nadała mi kształt, uformowała myśli, odruchy, określiła znaczenia. Wiem, wiem, wszystko można zmienić, jak choćby to, że od 3 tygodni nie palę, ot taki kaprys, no może zdarza mi się czasami jakieś fajczenie w oknie, jak choćby za chwilę, tak na uspokojenie oddechu.

Zamknąłem oczy i przez chwilę znów widziałem molo na Wiśle, znów słyszałem głos Kasi, czułem ciepło dłoni i napierający zewsząd tłum. Komiczna sytuacja, gdy spotykamy się na plaży: ja i Ty, a naprzeciw On z żoną. 6 wspólnych lat, w które trudno teraz mi wierzyć. Przytył, ściął włosy, inaczej się ubiera, ale wciąż ma w sobie coś pociągającego. Przedstawiłem Cię jako własnego, prywatnego i na wyłączność, jako miłość życia, jako mężczyznę, któremu zarzuciłem białą chusteczkę na głowę i zakrzyknąłem: MÓJ CI ON! Im oczka z orbit wyskakiwały, bo jak to tak można, w publicznym miejscu mężczyznę za rękę chwytać i pocałunki na niej składać, przyznawać się do tego, że się jest tym innym, tym z drugiej strony normalności. Czułem satysfakcję, bo On zawsze właśnie tego się bał, tego, że ktoś zauważy, że się dowie, że to go zniszczy. Mogę pozwolić sobie na tę satysfakcję, przecież nie mam już nic do stracenia.

W którymś momencie zapytałeś, czy to już koniec przeprawy przez meandry mojej niepewności, zmienności, strachu i innych fanaberii. Pociągnąłem Cię za rękę i krzyknąłem: Zobacz, tam jest Tawerna, mają fajny tarasik na górze z widokiem na Wisłę! Musimy tam pójść. I już ciągnąłem Cię po drewnianych schodach. Wiem, powinienem wreszcie podjąć decyzję, ale nie potrafię, nie potrafię skoczyć. Czy tak nie jest lepiej? Nie wiedząc czego się możemy spodziewać, musimy się bardziej starać, zabiegać o siebie, jednocześnie nie ponosząc jeszcze za to co się dzieje odpowiedzialności. Chciałbym zawsze trwać w takim stanie. Chciałbym żebyśmy wciąż na nowo musieli się zdobywać. Wiem przecież, że żaden z nas nie chciał tego, co się wydarzyło, przecież nie mogliśmy tego chcieć. Coś się wymknęło spod kontroli i poszło zupełnie nie tak.

Zawsze chciałem być wolnym człowiekiem. Człowiekiem bez odgórnie ustalonych reguł, zasad, obowiązków. Teraz wiem, że takie życie jest dalekie od wolności, a jeśli jednak wolność oznacza, to ja jej nie chcę.

Może razem moglibyśmy być mniej samotni.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cześć.

Mój najbliższy przyjaciel od kilku miesięcy prowadzi bloga. Służy mu on do wyrzucenia z siebie pewnych rzeczy z którymi usiłuje się jakoś uporać. Chce je pozostawić gdzieś za sobą by móc iść naprzód. Uporządkować bałagan w głowie.

Mimo, że zdecydował się "wykrzyczeć" z siebie to co leży mu na sercu, nie jest egoistycznym, zapatrzonym w siebie gówniarzem pragnącym zwrócić na siebie uwagę. Jest wrażliwym, uczciwym, zabawnym człowiekiem.

Niestety dosyć często dopada go depresja. Czytając bloga zrozumiesz skąd się wzięła.

Mam wielką prośbę - chciałbym Cię prosić o umieszczenie adresu na Twoim blogu oraz/lub/albo przeczytanie kilku postów i pozostawienie ciepłego komentarza. Oraz/lub/albo napisanie posta z prośbą do czytelników by zajrzeli pod wskazany adres.

Nie będę w stanie się odwdzięczyć prócz napisania szczerego:

Dziękuję.

http://www.cien-feniksa.pl