Jedna róża w butelce. Aksamitny dotyk na twarzy. Jak pierwsze zakochanie. Ze strachu wymioty. Wyrzuty wobec samego siebie. Spacer polnymi drogami. Tarzanie się w wysokiej trawie. Na kilka godzin tylko. Przez pół Polski. Rozmowa o niczym. Milczenie. Całowanie. Cofa czas. Wraca. Będzie inaczej. Mówi. Planuje. Rzuca wszystko. Zaczyna od nowa. Musiał sprawdzić czy potrafi bez. Sprawdzał sam siebie. Na ile jest przywiązany. Odszedł w najlepszym momencie. Było dobrze. Skrzywdził jak zawsze z zaskoczenia. A teraz cud miód orzeszki nerkowca i znów ptaki rozkosznie śpiewają, słońce świeci i lato w pełni. Później wsiada w Parszywka i słońce znika, zachodzi. Robi się szaro i mrocznie. Potwory czają się pod łóżkiem. Komary gryzą. Strach. Nie potrafię odmówić. Długo stoję na progu i nie wiem, co się dzieje. Nie potrafię powiedzieć idź w chuj i nie wracaj już więcej. Chcę żeby wrócił. Nie chcę żeby wrócił. Chcę żeby zniknął. Chcę żeby został. Chcę się obudzić i o nim nie pamiętać. Chcę się obudzić przy nim.
Milczę, bo się boję. Milczę, bo pragnę. Milczę, bo usta mam nim wypełnione.
Jakby na własne życzenie powolne umieranie i odradzanie się jednocześnie.
Kocham. Żałosne.
3 komentarze:
Idealny tekst. Idealnie opisuje moją sytuację, czytając przypominał idealnie moje pierwsze spotkanie...
Pół roku, koniec
pozdrawiam Mrówko
Może to głupie, ale jeśli chodzi o uczucia i rzeczy, które pod ich wpływem robimy, nigdy nie można uznać słowa żałosne. Stara prawda mówi: krew to nie woda, choć równie wartko gna...
Żałosne? Bezbronne bardziej...
ech... wąż różańcowy dla Ciebie :*
**********=O=**********
Wyszły tego dwie dziesiątki, skończyć nie umiem :P
Prześlij komentarz