Gdy w ciągu zaledwie kilku godzin runęła misterna konstrukcja codzienności, uciekł. Myślał, że ucieka przed Nim, ale uciekał przed sobą, przed pewną niepewnością, przed poczuciem wstydu i oceniającym spojrzeniem bliskich mu ludzi. Uciekł tam, gdzie nie musiał mówić. Mógł w cieniu drzewa zaprzyjaźniać się ze Stendhalem, Dostojewskim, Winogradowem, Proustem. Mógł zatapiać się w innych światach, zapominając o własnym. Oddalał od siebie myśl o powrocie. Bał się, że zastanie tu pustkę, której niczym nie będzie potrafił wypełnić. Pustkę, która wrośnie w niego. Pustkę, którą się stanie.
Wrócił. Początkowo ową pustkę starał się wypełnić uśmiechami, błahymi słowami, kolejnymi książkami, ale któregoś dnia obudził się rano i postanowił nie być. Wyciągnął rękę spomiędzy pościeli i włożył do ust celowo nie te, które powinien zażyć tabletki. Zasnął. Nie był. Przypływał i odpływał, wiedząc jednak, że życia nie może odkładać na później. Tak się przecież nie da. Któregoś dnia będzie musiał zwlec ciało z łóżka i ruszyć w świat; świat, który wydawał mu się obcy, gdyż pozbawiony najważniejszego elementu.
Wystarczyło, że usłyszał początkowe Będę… by pod żebrami zaczęło tłuc się oszalałe ze szczęścia serce. Wysłuchał do końca, uśmiechając się radośnie, a po zakończonej rozmowie poczuł straszny wstyd. Wstydził się sam przed sobą. Przecież obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na taką podległość, że raz podniesiona na niego ręka, już nigdy go nie dotknie, choćby chciała głaskać. Siedział i myślał marszcząc brwi w zadumie. Walczyła w nim radość i strach. Później w liście do Emmy napisał, że nie wierzy w Jego zmianę, w to, że jego wybuchy staną się łagodne i po kolejnej obietnicy nigdy już nie zakwitnę śladami jego niewytłumionej w porę agresji. kocham go jednak i nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez niego.
Odganiał przeszłość, przeganiał przyszłość, starał się myśleć o tu i teraz, o tej radości, którą odczuwał, i której nie mógł się pozbyć, której nie chciał się pozbyć. Dokonywane jednak wybory rzutują na przyszłość w stopniu na tyle silnym, że nijak nie można tego ignorować.
boję się, że odległość przekłamie rzeczywistość, że nasze rzadkie spotkania staną się bliskie ideału, bo powodowani tęsknotą będziemy szli na ustępstwa względem siebie. boję się, że gdy przyjdzie nam kiedyś żyć razem, mieszkać razem, dzielić ze sobą każdy dzień, znów przywróci mi rolę przedmiotu, nie podmiotu.