Dawno nie uciekał tak intensywnie.
Pierwszy trzeźwy dzień uświadamia, że nie pamięta kiedy
ostatnio brał leki. Trzęsące się dłonie i napady płaczu niby bez przyczyny. Żeby
cokolwiek poczuć ranił siebie i pozwolił robić to innym.
Telefon z odległego kraju przypomina mu, że potrafił być
szczęśliwy z drugim człowiekiem. Uśmiecha się na myśl, że za niewiele ponad 3
miesiące znów staną naprzeciw siebie. Beczy, bo zdaje sobie sprawę z tego, jak
bardzo tęskni. Słucha słów, którymi się pragnie nakarmić na zapas, choć nie
wierzy w miłość, nie w taką, choć właśnie w tę przecież chciałby wierzyć, w tę
niewinną, bez seksu i zazdrości, bez wymagań poświęcenia się dla drugiego
człowieka, zatracenia siebie, by spełniać oczekiwania.
Chciałby już mieć te zielone oczy przed sobą. Chciałby się wtulić i poczuć bezpiecznie. Móc mówić o wszystkim co ważne i błahe. Iść na spacer i pić oranżadę. Przy nim wszystko jest takie proste i naturalne. Przy nim wszystko, co roztrzęsione uspakaja się...